-Więc sprawa wygląda tak: Fabio Chiave wykupił od Muzeum
Wiktorii i Alberta klucz pochodzący z Khajuraho. Alister – dowiedz się na temat
klucza tyle, ile to będzie możliwe. Zip – ty znajdź jak najwięcej na temat
Fabio. Kim jest, gdzie pracuje. Spróbuj też wyłapać jakieś informacje, gdzie
się zazwyczaj pojawia, gdzie był ostatnio. Ja muszę dostać się do muzeum.
-Czy nie za szybko działamy? – spytał Alister.
-Ależ skąd. Zawsze mamy takie tempo.
-Jednak nie sądzisz, że to lekka przesada? Po co…
-Nie chcecie mi pomóc to nie. Sama sobie poradzę. –
przerwała Zipowi.
Chłopaki spojrzeli po sobie, po czym na Larę.
-Nie ma mowy. – skwitowali. Dziewczyna spojrzała wymownie
w sufit.
-To… jak zamierzasz dotrzeć do muzeum? – zapytał Zip.
-Właśnie do tego dochodziłam. Załatwisz mi helikopter? Tak
chyba będzie najszybciej.
-Nie ma sprawy.
-W porządku. W takim razie idę się spakować. Za ile będzie
śmigłowiec?
-Parę godzin. Jedna, dwie, może trzy. – odpowiedział
czarnoskóry.
-Ok. To na razie, chłopcy.
-Na razie.
Lara pomaszerowała do swojej sypialni. Tam wyjęła z szafy
plecaczek i zabrała się za pakowanie.
Była prawie gotowa. Niewiele jej było trzeba. Dokumenty,
komórka. Postanowiła, że spakuje jeszcze broń. Nigdy nie wiadomo, kiedy może się
przydać. Z szuflady stolika nocnego wyciągnęła dwie beretty kalibru 9mm.
Schowała je do plecaka. Zajrzała do szuflady jeszcze raz. Nie miała w niej
jednak więcej broni. W lekkiej panice zaczęła przeszukiwać inne szafki, kilka skrytek.
I nagle rozczarowanie. Przecież ona tego nie ma. Od roku. Chirugai najprawdopodobniej
leży teraz w ruinach świątyni w Turcji. Obok jego zwłok. Usiadła na łóżku.
Twarz schowała w dłoniach. Nie. Nie powinna o tym myśleć. Nie mogła o tym
myśleć. Wstała, pozamykała wszystkie otwarte szafki, szuflady i skrytki. Była
spakowana. Teraz tylko musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie do czasu przylotu
helikoptera. Poszła na salę gimnastyczną. Ćwiczenia najlepsze na odprężenie.
-Jakbyś coś znalazł, daj znać. Będziemy w kontakcie. –
oznajmiła.
-Ok. – odpowiedział Zip.
Croft wyszła z posiadłości. Parę metrów przed drzwiami
stał helikopter. Panna archeolog weszła do środka i zasunęła za sobą drzwi.
Śmigłowiec wystartował.
***
-Dlaczego sprzedaliście ten klucz?
-Muzeum zdobyło w ten sposób pieniądze, które zostaną
przeznaczone na cele badawcze, być może na rozbudowę placówki…
-To podpada pod paradoks. Zdobywać eksponaty dla muzeum,
po czym sprzedawać je, by zdobywać inne?
-Tak naprawdę nie powinno to panią interesować.
-Ale ja jestem…
-Nie ważne, kim pani jest. A teraz proszę wyjść.
-Ale…
-Proszę. – ton głosu pracownika zmienił się z uprzejmego w
oschły. Lara, darując sobie dalszą sprzeczkę z mężczyzną, posłusznie skierowała
się w stronę wyjścia. Nagle poczuła drgania w swoim plecaku. Wyciągnęła i
odebrała telefon.
-Masz coś? – spytała Croft.
-Tak… ale ty pierwsza. – odparł Zip.
-Nic konkretnego. Głupia wymijająca gadka. To mi się nie
podoba. Mam wrażenie, że to coś większego… i że niektórzy pracownicy są w to
zamieszani. No a ty? Co znalazłeś?
-To cię powinno uszczęśliwić – za kilka dni odbędzie się
impreza, na której jednym z gości będzie Chiave.
-A więcej konkretów?
-Znalazłem pełną listę zaproszonych. Impreza odbędzie się…
no zgadnij.
-W muzeum? Tym muzeum?
-Bingo. Impreza jest chyba właśnie z okazji zarobienia
tych 10 000 000 £…
-Na ich miejscu nie nagłaśniałabym
sprawy…
-Nie ważne. W każdym razie,
będziesz miała okazję do dłuższej konwersacji.
-Wspomniałeś coś o liście gości…
-Taa…
-Mógłbyś się włamać do bazy danych
i mnie tam dopisać? Jako Amelię Hay?
-Jasne, jako… dlaczego?
-Nie ważne. I wypadałoby zrobić do
tego fałszywe dokumenty. Dowód czy paszport, co wygodniej. Tak na wszelki
wypadek.
-W porządku. Coś jeszcze?
-To wszystko. Teraz wracam do
domu. Na razie.
-Pa.
***
Siedziała na kanapie przed
kominkiem. W dłoniach obracała niewielki przedmiot – paszport. Przed nią, na
stoliku, leżał dowód osobisty - Zip jak zwykle się spisał. Do uroczystej
imprezy zostały 3 dni. Larze pozostała jedna błahostka, jaką było kupno sukienki.
I butów. W końcu musiała wyglądać elegancko. I nie wzbudzać podejrzeń.
Wpatrywała się martwo w ogień.
Znów myślała o nim. Zdała sobie sprawę, że robi to za często. Ale dlaczego? Co
w nim jest takiego… co w nim było takiego? Pomógł jej. Uratował jej życie dwa
razy. Kiedy miał ją zabić – nie zrobił tego. A jej nie udało się go bliżej
poznać. Nie było okazji. Zawsze byli w akcji. Nie było czasu.
Błękitne oczy. Głębia, w której
można było utonąć.
Zakochana?
Zauroczona?
Nie wiedziała.
Miała ochotę cisnąć czymś w ogień
spokojnie palący się w kominku. Chciała wzniecić płomień. Chciała, by buzował
jak jej uczucia. Niespokojnie. Drażniąco.
-Panienko Croft, kolacja. – w
pokoju niespodziewanie pojawił się Winston. Dziewczyna spojrzała na niego,
odłożyła książeczkę i udała się spokojnie do jadalni. Bez słowa.
Kolejne dni mijały w spokoju.
***
Ubrana w małą czarną oraz
eleganckie buty na obcasie, z torebką na ramieniu, Croft była gotowa do
wyjścia. Na zewnątrz, tradycyjnie, czekał transport.
Godzina 19. Do muzeum wchodziło coraz mniej ludzi.
Większość była w środku. W pobliżu budynku stało mnóstwo zaparkowanych
samochodów i limuzyn.
Panna archeolog znajdowała się już w muzeum. Klimat tego
miejsca był inny, niż parę dni temu.
Czuło się, iż jest to wyrafinowane przyjęcie. Przy wchodzeniu
ochroniarze sprawdzali, czy dana osoba jest na
liście. Prosili też o dokumenty, co Lara, jak wiadomo, przewidziała. Wpuścili
ją, jednak zmierzyli podejrzliwym wzrokiem.
Próbowała znaleźć znajomego Włocha. Przechodząc spokojnie
wśród tłumu gości, w końcu go odszukała. Bujna czupryna wyjątkowo rzucała się w
oczy. Croft podeszła spokojnie i zaczepiła mężczyznę.
-I znowu się spotykamy.
-Oh, signorina Amelia. – w jego głosie słychać było
wyraźny, włoski akcent. – miło mi cię znowu widzieć. – podał jej rękę. Wiedział
i zapamiętał, że dziewczyna woli być traktowana na równi z płcią przeciwną. -
czemuż tak nagle zniknęłaś z baru, wtedy, kilka dni temu?
-A czy to ważne? Teraz już nic nam nie przeszkodzi. – Lara
skwitowała to zawadiackim uśmiechem.
Śmiech.
Parę drinków.
Odważniej.
Śmielej.
Przedarli się przez tłumy gości. Gdy znaleźli się na korytarzu
prowadzącym do toalet, on objął ją w pasie, ona go wzdłuż szyi. Zaczęli się
całować. Przylgnęli do ściany i idąc wzdłuż niej dotarli do drzwi łazienek.
Lara chwytając za klamkę pierwszych drzwi pociągnęła ją. Otworzyły się. Oni
wślizgnęli się do środka, cały czas w gorącym
pocałunku. Nagle Croft odepchnęła czarnowłosego, który upadł na jedną z umywalek. Dziewczyna
szybko wyciągnęła z torebki swoją berettę i przyłożyła lufę do czoła mężczyzny.
-Gdzie jest klucz? – zdawała się przeszywać go wzrokiem.
On był zdezorientowany.
-Jaki…
-Nie pogrywaj ze mną. Wiem, że doskonale wiesz, o co mi
chodzi. Po co ci ten klucz? I gdzie on jest? – milczenie. Palec panny archeolog
zadrżał na spuście.
-Moje biuro. – odpowiedział cicho.
-Coś więcej?
-Szuflada w moim biurze…
-Gdzie?
-W budynku… odłam firmy Natla Technologies. – w tej chwili
Lara momentalnie opuściła pistolet i schowała go do torebki. Fabio już miał wstać,
kiedy dziewczyna uderzyła go z pięści w twarz. W jednej chwili upadł na
podłogę, uderzając głową o umywalkę. Croft wyszła z toalety. Obejrzała się za
siebie – męska. Przyspieszyła kroku. Nie chciała, by ktoś zobaczył, jak
wychodzi z łazienki nie przeznaczonej dla kobiet. Kiedy wróciła na salę główną,
spotkała ją niemiła niespodzianka. Ludzie wychodzili z budynku w popłochu, inni
ze strachu stali nieruchomo i obserwowali snajperów, wszystkich celujących w
Larę. Odwróciła się. Na końcu korytarza, przy drzwiach od toalet stał Chiave.
Na jego twarzy malował się ironiczny uśmiech. W dłoni trzymał małe urządzenie,
prawdopodobnie pilota od alarmu. Panna archeolog spojrzała
z powrotem na armię uzbrojonych najemników. Stojąc w miejscu, próbowała
ogarnąć sytuację. Krążyła oczami po całym pomieszczeniu. Musiała szybko coś
wymyślić, w każdej chwili mogła zostać rozstrzelana.
-Signorina Croft, myślałaś, że jestem aż tak głupi? Amelia
Hay, tak? Sądzisz, że nigdy nie widziałem twojej… twarzyczki… na oczy?
Rozbawiasz mnie. – usłyszała głos Fabio z drugiego końca korytarza.
-Świetnie, śmiech to zdrowie.
-Zawsze jesteś taka optymistyczna? Signorina Croft,
przykro mi, ale to koniec zabawy.
-O nie… to dopiero początek. – w tym momencie dziewczyna
szybko wyciągnęła z torebki swoją broń.
-Assalire! – w tym momencie rozpoczęła się akcja. Lara w
biegu zrzucając buty i torebkę, strzelała do ochroniarzy. Wydawało się, że nie
ma szans – mieli przewagę liczebną, a w dodatku karabiny. Ale dla naszej
bohaterki nie ma rzeczy niemożliwych. Dostrzegła, że jedno z okien w sali jest
otwarte. Cały czas strzelając, robiąc przy tym uniki i akrobacje, podbiegła do
okna, wskoczyła na parapet. Stanęła na nim, spojrzała przez szparę – na dole
znajdowały się krzaki. Wysoko nie było, przebywali na pierwszym piętrze. Bez
dłuższego namysłu Croft kopnęła uchyloną framugę i wyskoczyła na zewnątrz.
Wylądowała wśród krzewów. Trochę okaleczona, wygrzebała się z roślin, otrzepała
sukienkę, doprowadziła do ładu włosy. Nie miała przy sobie telefonu, ponieważ zostawiła
go w straconej podczas walki torebce. Musiała skontaktować się z…
***
Zip siedział przy komputerach. Pisał notkę na blogu. Miał
chwilę czasu wolnego, mógł go więc wykorzystać. Już chciał przejść do strony
biura matrymonialnego, kiedy na jednym z monitorów zaczął migać napis
„Połączenie”.
-Hmmm… - podjechał krzesłem obrotowym do ekranu. Po chwili
pojawił się obraz.
-Zip, słyszysz mnie? Jesteś tam?
-Lara? Co jest? Wzięłaś headset? A nie masz…
-Nie ma czasu na wyjaśnienia. Przyślij helikopter. Albo samochód.
Nie wiem, cokolwiek, byle szybko!
-Ale…
-Żadnego ale, w każdej chwili mogą mnie znaleźć!
-Kto? Gdzie?
-Nie ważne! Przyślij ten cholerny transport!
-Ok, ok!
***
Siedziała spokojnie w helikopterze, oglądając przez okno
oświetlone latarniami ulice Londynu. Dochodziła 21. Jedyne, o czym marzyła, to
gorąca kąpiel. I sen. Musiała być wypoczęta, czekała ją kolejna wycieczka.
Odłam firmy Natla Technologies. Pytanie – gdzie? Doszła do wniosku, że to
zostawi dla Zipa. Sama się tego domyślała, jednak wolała mieć pewność. Nie
wiadomo przecież, czy we Włoszech znajdują się budynki tej firmy.
***
Odkręciła kurek. Ciepła woda spływała po jej ciele.
Nareszcie mogła się odprężyć.
Zipowi zleciła już znalezienie budynku, w którym pracuje
Chiave.
Nalała trochę żelu pod prysznic na gąbkę.
Jak dotąd Alister nic
konkretnego na temat samego klucza nie znalazł.
Namydliła się.
Spłukała pianę i wyszła spod prysznica. Chwyciła za
ręcznik, wytarła się. Ubrała piżamę i przeszła z łazienki do sypialni. Tam
opadła bezwiednie na łóżko. Zasnęła. Była wykończona.
***
-I co?
-I Włochy. Rzym.
-Tak myślałam.
-Wiesz,
zazdroszczę ci. Często gdzieś jeździsz, do różnych krajów…
-Zip, jak chcesz, to mogę cię ze sobą zabierać.
-O nie, nie. Jestem zazdrosny, ale to nie znaczy że chcę
się z tobą gdzieś wybierać. Preferuję moje krzesło, biurko i komputery. – Lara
na te słowa spojrzała wymownie w sufit.
-A więc Rzym. Idę się przygotować.
-O, jakbym z tobą jeździł, to też musiałbym się przygotowywać.
Ba, musiałbym się przygotowywać parę dni przed.
-A co takiego byś zabierał, że musiałbyś się przygotować z
parodniowym wyprzedzeniem?
-No, wiesz… laptopa… cały swój sprzęt… jakieś ubrania…
prowiant… dużo prowiantu…
-A lodówka? – spytała ironicznie.
-Faktycznie. Nie mógłbym pozwolić, żeby prowiant się zepsuł…
– Croft pokręciła z niedowierzaniem głową, po czym pobiegła do swojego pokoju.
Apteczki, broń, dokumenty, pieniądze, palmtop. Podstawowy
ekwipunek. Niewiele trzeba jej było na wyjazd, to też pakowanie zajmowało
zazwyczaj niecałe 10 minut. Potem przyszykować tylko ubranie – i była gotowa.
Po krótkich przygotowaniach z powrotem zeszła do pracowni czarnoskórego.
-Załatwisz mi na jutro lot do Rzymu?
-A jak myślisz?
***
-Proszę państwa, proszę odpiąć pasy, Samolot bezpiecznie
wylądował. – Croft odpięła pas, wstała i ruszyła do wyjścia.
-Dziękujemy za wybranie linii lotniczych British Airlines,
życzymy miłego dnia!... Dziękujemy za wybranie linii lotniczych British
Airlines, życzymy miłego dnia!... – stewardessa żegnała serdecznie każdego
pasażera. Do Lary również się zwróciła, jednocześnie była zdziwiona, że
dziewczyna nie ma żadnego bagażu oprócz plecaczka. Croft uśmiechnęła się do
niej i spokojnie zeszła po schodkach. Był wieczór. Jedyne, co Lara musiała
zrobić, to dostać się jakoś do budynku Natla Technologies. I to też miała
załatwione.
***
Nad wysokim blokiem unosił się helikopter. Po chwili, ze
spuszczonej z niego linowej drabinki zaczęła schodzić nasza bohaterka. Gdy była
już na dole, zeskoczyła na dach wieżowca. Śmigłowiec odleciał, pozostawiając Croftównę
samą sobie. Czuła się jak 9 lat temu, kiedy włamywała się do budynku Jaqueline.
Rozejrzała się. Ujrzała klapę. Szybko podbiegła do niej.
Chwyciła za rączkę, która była do owej klapy przymocowana. Pociągnęła do góry. Wskoczyła
do środka.
Po krótkiej wędrówce i sprawdzaniu każdych drzwi na
korytarzu, w końcu znalazła otwarte. Weszła do biura. Nie rozglądając się po
pokoju odpaliła komputer. Po załadowaniu systemu pojawiło się okienko z
zapytaniem o hasło.
-Świetnie. – skwitowała z ironią.
-Ha! Jakbym ja tam był…
-To byś już nie żył za swoje gadki. Udałoby ci się to
jakoś odblokować?
-Jasne. Musisz tylko podłączyć PDA do komputera. Wzięłaś
swojego palmtopa… prawda?
-Mhm. – Croft wyciągnęła małe urządzenie z plecaczka.
Podłączyła go do portu USB.
-Długo to potrwa? – spytała.
-Zaczekaj…
-Czekanie jest dla cierpliwych.
-I… już! – z ekranu monitora zniknęło okienko. Pojawił się
pulpit – ikonki, pasek zadań.
-No, choć raz się przydałeś! – w odpowiedzi Lara usłyszała
chrząknięcie oburzenia. Zaczęła stukać w klawiaturę, przeszukiwać katalogi z
plikami.
-I co teraz zamierzasz? – zapytał po chwili Zip.
-Znaleźć bazę danych, jakąś
listę, cokolwiek… z numerem pokoju, w którym pracuje Fabio.
-Pomóc?
-Nie, dzięki, to już sama załatwię.
-Ale…
-Nie musisz się popisywać, znam twoje
możliwości.
-Kiedy… no… dobra.
Szukanie nie trwało długo. W końcu na ekranie
wyświetliła się
pannie archeolog pełna lista wszystkich pracowników z ich stanowiskami pracy.
Kolejność według numerów pokoi.
-Zobaczmy… cholera, jakby nie mogło być poukładane
alfabetycznie.
-Przypominam, iż jest taka opcja jak „szukaj”
-Tak, tak, wiem. – wpisała do wyszukiwarki programu „Fabio
Chiave”. Wcisnęła enter.
-Pokój 722. Piętro 7. – odłączyła PDA i schowała.
Następnie wyłączyła komputer i wyszła z biura.
-Łatwo poszło. – stwierdziła.
-Taa…
Skierowała się w stronę schodów. Budynek nie był wysoki
jak na wieżowiec. 10 pięter. Po krótkim spacerze Croft dotarła na piętro 7.
Skręciła w lewo, do korytarza z drzwiami biur. Pokoje były rozdzielone – po
prawej parzyste, po lewej nieparzyste.
-701…702…703…
-Po co wymieniasz każdy? – czarnoskóry nie widział sensu w
głośnym wypowiadaniu numerów pokojów.
-Nie podoba ci się? To się odłącz. 711…712…
-Dobra, dobra. Już się nie odzywam.
-Akurat.
-A zobaczysz, że się nie odezwę!
-Właśnie to robisz.
-Co?
-Odzywasz się. – odpowiedziała lekko znudzonym głosem. –
717…718…
-Kiedy…ty…ja… och. Ok. – w jego głosie dało się słyszeć
ton obrażonego dziecka.
-721… no i 722. – chwyciła za klamkę. Ani drgnęły. Z braku
chęci na zabawę w otwieranie zamka kopnęła drzwi. Momentalnie się otworzyły.
Wkroczyła do środka i zaczęła przeszukiwać wszystkie szafki, przeglądać także
foldery z dokumentami – klucz mógł być wszędzie. Po zrobieniu małego bałaganu w
końcu znalazła to czego szukała, w jednej z kopert. Przyjrzała mu się. Złoty,
trochę zaśniedziały, nieszczególny. Croft schowała go do plecaczka.
-No i załatwione. Trochę tu bałaganu. Może do tego… na
przykład… poczęstuję kulką z beretty monitor jego komputera?
Milczenie.
-Zip? Ech… możesz się odzywać. Czymże byłoby moje życie
bez twych barwnych komentarzy.
-Dziękuję. Nie wiem, czy z tą kulką to dobry pomysł…
-Twierdzisz, że mam nie zostawiać śladów… To w takim razie
mam teraz powkładać te wszystkie papiery z powrotem na miejsce?
-Miałem raczej na myśli szacunek dla sprzętu
komputerowego.
-Ok, ok. No to może…
Zamilkła. Usłyszała kroki, które z każdą chwilą stawały
się coraz głośniejsze – ktoś nadchodził. Powoli i cicho wyciągnęła swoje
pistolety. Gotowa do ataku pomału skierowała się w stronę drzwi.
-Lara, nie wiem, czy kierunek: wyjście, to dobry pomysł…
-Ciii… - nasłuchiwała. Gdy była dosłownie parę centymetrów
od wejścia, do środka wszedł mężczyzna, z karabinem w rękach. Po chwili jednak
padł nieprzytomny na ziemię. Oberwał od naszej bohaterki pistoletem w głowę,
zanim zdążył cokolwiek zrobić.
-I co teraz?
-Wychodzę.
-Tak po prostu?
-No… tak jakby. Sprowadź na dach helikopter.
-A nie lepiej coś bardziej efektownego? Strzel w szyby
okien i wyskocz, albo pobiegaj po budynku, podrocz się z osiłkami, jeśli ich
więcej tu paraduje.
-Oj Zip… teraz nie czas na akcję. Zabawa tak naprawdę
zacznie się dopiero w Indiach.
-Tak, bo otwieranie niewiadomo-czego w jakiejś świątyni
jest doprawdy fascynujące.
-Może jednak trzeba było ci kazać milczeć?
-O nie. Moje komentarze ubarwiają twoje życie… czy jak ty
to mówiłaś…
-Nie miałeś przypadkiem załatwić mi śmigłowca? –
dziewczyna wspinała się już na 9 piętro.
-Tak, ale… no… zagadałaś mnie!
-Ja? A kto chciał „czegoś bardziej efektownego”?
-Nie czujesz się głupio gadając sama do siebie? Znaczy… z
kimś kto ciałem nie jest z tobą?
-Nie, skąd ci to przyszło do głowy… widzisz, sam
zagadujesz! Wyskakujesz z jakimiś dziwnymi pytaniami!
-No… ech… dobra. Helikopter w drodze. A ja tym czasem się
oddalam. Idę sobie zrobić kawę.
Croft wspinała się już po drabince na dach. Tam czekała na
nią kolejna niespodzianka. Komitet powitalny – grupa ochroniarzy, czarne
garnitury, ciemne okulary, uzbrojeni. Wszyscy celowali w pannę archeolog. Ta
momentalnie wyciągnęła pistolety z plecaka. Zaczęła się walka. Uniki,
akrobacje. Paru załatwiła. Jednak wiedziała, że sama nie da rady. W tym
momencie jedyną możliwą ucieczką był zeskok z budynku. Lara w serii uników i
fikołków dotarła do krawędzi dachu. Spojrzała się w tył, po czym pomachała słodko
do najemników w geście pożegnania i skoczyła w dół. Oni, bie. W międzyczasie nasilał się
wcześniej niesłyszany przez nich dźwięk helikoptera. Ten wyłonił się zza
budynku. W środku siedziała Lara, wciągająca drabinkę linową. Mężczyźni, bez
dłuższego namysłu, zaczęli strzelać do śmigłowca. Na próżno. Croft
zamknęła drzwi helikoptera, który w krótkim czasie zniknął z zasięgu wzroku
ochroniarzy. zdezorientowani,
patrzyli po so
Wreszcie zdobyła to, co starała się zdobyć przez ostatnie
kilka dni. Zdobyła klucz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz