Rozdział 2. - Assalire!

-Więc sprawa wygląda tak: Fabio Chiave wykupił od Muzeum Wiktorii i Alberta klucz pochodzący z Khajuraho. Alister – dowiedz się na temat klucza tyle, ile to będzie możliwe. Zip – ty znajdź jak najwięcej na temat Fabio. Kim jest, gdzie pracuje. Spróbuj też wyłapać jakieś informacje, gdzie się zazwyczaj pojawia, gdzie był ostatnio. Ja muszę dostać się do muzeum.
-Czy nie za szybko działamy? – spytał Alister.
-Ależ skąd. Zawsze mamy takie tempo.
-Jednak nie sądzisz, że to lekka przesada? Po co…
-Nie chcecie mi pomóc to nie. Sama sobie poradzę. – przerwała Zipowi.
Chłopaki spojrzeli po sobie, po czym na Larę.
-Nie ma mowy. – skwitowali. Dziewczyna spojrzała wymownie w sufit.
-To… jak zamierzasz dotrzeć do muzeum? – zapytał Zip.
-Właśnie do tego dochodziłam. Załatwisz mi helikopter? Tak chyba będzie najszybciej.
-Nie ma sprawy.
-W porządku. W takim razie idę się spakować. Za ile będzie śmigłowiec?
-Parę godzin. Jedna, dwie, może trzy. – odpowiedział czarnoskóry.
-Ok. To na razie, chłopcy.
-Na razie.
Lara pomaszerowała do swojej sypialni. Tam wyjęła z szafy plecaczek i zabrała się za pakowanie.

Była prawie gotowa. Niewiele jej było trzeba. Dokumenty, komórka. Postanowiła, że spakuje jeszcze broń. Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać. Z szuflady stolika nocnego wyciągnęła dwie beretty kalibru 9mm. Schowała je do plecaka. Zajrzała do szuflady jeszcze raz. Nie miała w niej jednak więcej broni. W lekkiej panice zaczęła przeszukiwać inne szafki, kilka skrytek. I nagle rozczarowanie. Przecież ona tego nie ma. Od roku. Chirugai najprawdopodobniej leży teraz w ruinach świątyni w Turcji. Obok jego zwłok. Usiadła na łóżku. Twarz schowała w dłoniach. Nie. Nie powinna o tym myśleć. Nie mogła o tym myśleć. Wstała, pozamykała wszystkie otwarte szafki, szuflady i skrytki. Była spakowana. Teraz tylko musiała znaleźć sobie jakieś zajęcie do czasu przylotu helikoptera. Poszła na salę gimnastyczną. Ćwiczenia najlepsze na odprężenie.

-Jakbyś coś znalazł, daj znać. Będziemy w kontakcie. – oznajmiła.
-Ok. – odpowiedział Zip.
Croft wyszła z posiadłości. Parę metrów przed drzwiami stał helikopter. Panna archeolog weszła do środka i zasunęła za sobą drzwi. Śmigłowiec wystartował.

***

-Dlaczego sprzedaliście ten klucz?
-Muzeum zdobyło w ten sposób pieniądze, które zostaną przeznaczone na cele badawcze, być może na rozbudowę placówki…
-To podpada pod paradoks. Zdobywać eksponaty dla muzeum, po czym sprzedawać je, by zdobywać inne?
-Tak naprawdę nie powinno to panią interesować.
-Ale ja jestem…
-Nie ważne, kim pani jest. A teraz proszę wyjść.
-Ale…
-Proszę. – ton głosu pracownika zmienił się z uprzejmego w oschły. Lara, darując sobie dalszą sprzeczkę z mężczyzną, posłusznie skierowała się w stronę wyjścia. Nagle poczuła drgania w swoim plecaku. Wyciągnęła i odebrała telefon.
-Masz coś? – spytała Croft.
-Tak… ale ty pierwsza. – odparł Zip.
-Nic konkretnego. Głupia wymijająca gadka. To mi się nie podoba. Mam wrażenie, że to coś większego… i że niektórzy pracownicy są w to zamieszani. No a ty? Co znalazłeś?
-To cię powinno uszczęśliwić – za kilka dni odbędzie się impreza, na której jednym z gości będzie Chiave.
-A więcej konkretów?
-Znalazłem pełną listę zaproszonych. Impreza odbędzie się… no zgadnij.
-W muzeum? Tym muzeum?
-Bingo. Impreza jest chyba właśnie z okazji zarobienia tych 10 000 000 £…
-Na ich miejscu nie nagłaśniałabym sprawy…
-Nie ważne. W każdym razie, będziesz miała okazję do dłuższej konwersacji.
-Wspomniałeś coś o liście gości…
-Taa…
-Mógłbyś się włamać do bazy danych i mnie tam dopisać? Jako Amelię Hay?
-Jasne, jako… dlaczego?
-Nie ważne. I wypadałoby zrobić do tego fałszywe dokumenty. Dowód czy paszport, co wygodniej. Tak na wszelki wypadek.
-W porządku. Coś jeszcze?
-To wszystko. Teraz wracam do domu. Na razie.
-Pa.

***

Siedziała na kanapie przed kominkiem. W dłoniach obracała niewielki przedmiot – paszport. Przed nią, na stoliku, leżał dowód osobisty - Zip jak zwykle się spisał. Do uroczystej imprezy zostały 3 dni. Larze pozostała jedna błahostka, jaką było kupno sukienki. I butów. W końcu musiała wyglądać elegancko. I nie wzbudzać podejrzeń.
Wpatrywała się martwo w ogień. Znów myślała o nim. Zdała sobie sprawę, że robi to za często. Ale dlaczego? Co w nim jest takiego… co w nim było takiego? Pomógł jej. Uratował jej życie dwa razy. Kiedy miał ją zabić – nie zrobił tego. A jej nie udało się go bliżej poznać. Nie było okazji. Zawsze byli w akcji. Nie było czasu.
Błękitne oczy. Głębia, w której można było utonąć.
Zakochana?
Zauroczona?
Nie wiedziała.
Miała ochotę cisnąć czymś w ogień spokojnie palący się w kominku. Chciała wzniecić płomień. Chciała, by buzował jak jej uczucia. Niespokojnie. Drażniąco.
-Panienko Croft, kolacja. – w pokoju niespodziewanie pojawił się Winston. Dziewczyna spojrzała na niego, odłożyła książeczkę i udała się spokojnie do jadalni. Bez słowa.

Kolejne dni mijały w spokoju.

***

Ubrana w małą czarną oraz eleganckie buty na obcasie, z torebką na ramieniu, Croft była gotowa do wyjścia. Na zewnątrz, tradycyjnie, czekał transport.

Godzina 19. Do muzeum wchodziło coraz mniej ludzi. Większość była w środku. W pobliżu budynku stało mnóstwo zaparkowanych samochodów i limuzyn.
Panna archeolog znajdowała się już w muzeum. Klimat tego miejsca był inny, niż parę dni temu.  Czuło się, iż jest to wyrafinowane przyjęcie. Przy wchodzeniu ochroniarze sprawdzali, czy dana osoba jest na liście. Prosili też o dokumenty, co Lara, jak wiadomo, przewidziała. Wpuścili ją, jednak zmierzyli podejrzliwym wzrokiem.
Próbowała znaleźć znajomego Włocha. Przechodząc spokojnie wśród tłumu gości, w końcu go odszukała. Bujna czupryna wyjątkowo rzucała się w oczy. Croft podeszła spokojnie i zaczepiła mężczyznę.
-I znowu się spotykamy.
-Oh, signorina Amelia. – w jego głosie słychać było wyraźny, włoski akcent. – miło mi cię znowu widzieć. – podał jej rękę. Wiedział i zapamiętał, że dziewczyna woli być traktowana na równi z płcią przeciwną. - czemuż tak nagle zniknęłaś z baru, wtedy, kilka dni temu?
-A czy to ważne? Teraz już nic nam nie przeszkodzi. – Lara skwitowała to zawadiackim uśmiechem.
Śmiech.
Parę drinków.
Odważniej.
Śmielej.
Przedarli się przez tłumy gości. Gdy znaleźli się na korytarzu prowadzącym do toalet, on objął ją w pasie, ona go wzdłuż szyi. Zaczęli się całować. Przylgnęli do ściany i idąc wzdłuż niej dotarli do drzwi łazienek. Lara chwytając za klamkę pierwszych drzwi pociągnęła ją. Otworzyły się. Oni wślizgnęli się do środka, cały czas w gorącym pocałunku. Nagle Croft odepchnęła czarnowłosego,  który upadł na jedną z umywalek. Dziewczyna szybko wyciągnęła z torebki swoją berettę i przyłożyła lufę do czoła mężczyzny.
-Gdzie jest klucz? – zdawała się przeszywać go wzrokiem. On był zdezorientowany.
-Jaki…
-Nie pogrywaj ze mną. Wiem, że doskonale wiesz, o co mi chodzi. Po co ci ten klucz? I gdzie on jest? – milczenie. Palec panny archeolog zadrżał na spuście.
-Moje biuro. – odpowiedział cicho.
-Coś więcej?
-Szuflada w moim biurze…
-Gdzie?
-W budynku… odłam firmy Natla Technologies. – w tej chwili Lara momentalnie opuściła pistolet i schowała go do torebki. Fabio już miał wstać, kiedy dziewczyna uderzyła go z pięści w twarz. W jednej chwili upadł na podłogę, uderzając głową o umywalkę. Croft wyszła z toalety. Obejrzała się za siebie – męska. Przyspieszyła kroku. Nie chciała, by ktoś zobaczył, jak wychodzi z łazienki nie przeznaczonej dla kobiet. Kiedy wróciła na salę główną, spotkała ją niemiła niespodzianka. Ludzie wychodzili z budynku w popłochu, inni ze strachu stali nieruchomo i obserwowali snajperów, wszystkich celujących w Larę. Odwróciła się. Na końcu korytarza, przy drzwiach od toalet stał Chiave. Na jego twarzy malował się ironiczny uśmiech. W dłoni trzymał małe urządzenie, prawdopodobnie pilota od alarmu. Panna archeolog spojrzała z powrotem na armię uzbrojonych najemników. Stojąc w miejscu, próbowała ogarnąć sytuację. Krążyła oczami po całym pomieszczeniu. Musiała szybko coś wymyślić, w każdej chwili mogła zostać rozstrzelana.
-Signorina Croft, myślałaś, że jestem aż tak głupi? Amelia Hay, tak? Sądzisz, że nigdy nie widziałem twojej… twarzyczki… na oczy? Rozbawiasz mnie. – usłyszała głos Fabio z drugiego końca korytarza.
-Świetnie, śmiech to zdrowie.
-Zawsze jesteś taka optymistyczna? Signorina Croft, przykro mi, ale to koniec zabawy.
-O nie… to dopiero początek. – w tym momencie dziewczyna szybko wyciągnęła z torebki swoją broń.
-Assalire! – w tym momencie rozpoczęła się akcja. Lara w biegu zrzucając buty i torebkę, strzelała do ochroniarzy. Wydawało się, że nie ma szans – mieli przewagę liczebną, a w dodatku karabiny. Ale dla naszej bohaterki nie ma rzeczy niemożliwych. Dostrzegła, że jedno z okien w sali jest otwarte. Cały czas strzelając, robiąc przy tym uniki i akrobacje, podbiegła do okna, wskoczyła na parapet. Stanęła na nim, spojrzała przez szparę – na dole znajdowały się krzaki. Wysoko nie było, przebywali na pierwszym piętrze. Bez dłuższego namysłu Croft kopnęła uchyloną framugę i wyskoczyła na zewnątrz. Wylądowała wśród krzewów. Trochę okaleczona, wygrzebała się z roślin, otrzepała sukienkę, doprowadziła do ładu włosy. Nie miała przy sobie telefonu, ponieważ zostawiła go w straconej podczas walki torebce. Musiała skontaktować się z…

***

Zip siedział przy komputerach. Pisał notkę na blogu. Miał chwilę czasu wolnego, mógł go więc wykorzystać. Już chciał przejść do strony biura matrymonialnego, kiedy na jednym z monitorów zaczął migać napis „Połączenie”.
-Hmmm… - podjechał krzesłem obrotowym do ekranu. Po chwili pojawił się obraz.
-Zip, słyszysz mnie? Jesteś tam?
-Lara? Co jest? Wzięłaś headset? A nie masz…
-Nie ma czasu na wyjaśnienia. Przyślij helikopter. Albo samochód. Nie wiem, cokolwiek, byle szybko!
-Ale…
-Żadnego ale, w każdej chwili mogą mnie znaleźć!
-Kto? Gdzie?
-Nie ważne! Przyślij ten cholerny transport!
-Ok, ok!

***

Siedziała spokojnie w helikopterze, oglądając przez okno oświetlone latarniami ulice Londynu. Dochodziła 21. Jedyne, o czym marzyła, to gorąca kąpiel. I sen. Musiała być wypoczęta, czekała ją kolejna wycieczka. Odłam firmy Natla Technologies. Pytanie – gdzie? Doszła do wniosku, że to zostawi dla Zipa. Sama się tego domyślała, jednak wolała mieć pewność. Nie wiadomo przecież, czy we Włoszech znajdują się budynki tej firmy.

***

Odkręciła kurek. Ciepła woda spływała po jej ciele. Nareszcie mogła się odprężyć.
Zipowi zleciła już znalezienie budynku, w którym pracuje Chiave.
Nalała trochę żelu pod prysznic na gąbkę.
Jak dotąd Alister nic konkretnego na temat samego klucza nie znalazł.
Namydliła się.
Spłukała pianę i wyszła spod prysznica. Chwyciła za ręcznik, wytarła się. Ubrała piżamę i przeszła z łazienki do sypialni. Tam opadła bezwiednie na łóżko. Zasnęła. Była wykończona.

***

-I co?
-I Włochy. Rzym.
-Tak myślałam.
-Wiesz, zazdroszczę ci. Często gdzieś jeździsz, do różnych krajów…
-Zip, jak chcesz, to mogę cię ze sobą zabierać.
-O nie, nie. Jestem zazdrosny, ale to nie znaczy że chcę się z tobą gdzieś wybierać. Preferuję moje krzesło, biurko i komputery. – Lara na te słowa spojrzała wymownie w sufit.
-A więc Rzym. Idę się przygotować.
-O, jakbym z tobą jeździł, to też musiałbym się przygotowywać. Ba, musiałbym się przygotowywać parę dni przed.
-A co takiego byś zabierał, że musiałbyś się przygotować z parodniowym wyprzedzeniem?
-No, wiesz… laptopa… cały swój sprzęt… jakieś ubrania… prowiant… dużo prowiantu…
-A lodówka? – spytała ironicznie.
-Faktycznie. Nie mógłbym pozwolić, żeby prowiant się zepsuł… – Croft pokręciła z niedowierzaniem głową, po czym pobiegła do swojego pokoju.
Apteczki, broń, dokumenty, pieniądze, palmtop. Podstawowy ekwipunek. Niewiele trzeba jej było na wyjazd, to też pakowanie zajmowało zazwyczaj niecałe 10 minut. Potem przyszykować tylko ubranie – i była gotowa. Po krótkich przygotowaniach z powrotem zeszła do pracowni czarnoskórego.
-Załatwisz mi na jutro lot do Rzymu?
-A jak myślisz?

***

-Proszę państwa, proszę odpiąć pasy, Samolot bezpiecznie wylądował. – Croft odpięła pas, wstała i ruszyła do wyjścia.
-Dziękujemy za wybranie linii lotniczych British Airlines, życzymy miłego dnia!... Dziękujemy za wybranie linii lotniczych British Airlines, życzymy miłego dnia!... – stewardessa żegnała serdecznie każdego pasażera. Do Lary również się zwróciła, jednocześnie była zdziwiona, że dziewczyna nie ma żadnego bagażu oprócz plecaczka. Croft uśmiechnęła się do niej i spokojnie zeszła po schodkach. Był wieczór. Jedyne, co Lara musiała zrobić, to dostać się jakoś do budynku Natla Technologies. I to też miała załatwione.

***

Nad wysokim blokiem unosił się helikopter. Po chwili, ze spuszczonej z niego linowej drabinki zaczęła schodzić nasza bohaterka. Gdy była już na dole, zeskoczyła na dach wieżowca. Śmigłowiec odleciał, pozostawiając Croftównę samą sobie. Czuła się jak 9 lat temu, kiedy włamywała się do budynku Jaqueline.
Rozejrzała się. Ujrzała klapę. Szybko podbiegła do niej. Chwyciła za rączkę, która była do owej klapy przymocowana. Pociągnęła do góry. Wskoczyła do środka.

Po krótkiej wędrówce i sprawdzaniu każdych drzwi na korytarzu, w końcu znalazła otwarte. Weszła do biura. Nie rozglądając się po pokoju odpaliła komputer. Po załadowaniu systemu pojawiło się okienko z zapytaniem o hasło.
-Świetnie. – skwitowała z ironią.
-Ha! Jakbym ja tam był…
-To byś już nie żył za swoje gadki. Udałoby ci się to jakoś odblokować?
-Jasne. Musisz tylko podłączyć PDA do komputera. Wzięłaś swojego palmtopa… prawda?
-Mhm. – Croft wyciągnęła małe urządzenie z plecaczka. Podłączyła go do portu USB.
-Długo to potrwa? – spytała.
-Zaczekaj…
-Czekanie jest dla cierpliwych.
-I… już! – z ekranu monitora zniknęło okienko. Pojawił się pulpit – ikonki, pasek zadań.
-No, choć raz się przydałeś! – w odpowiedzi Lara usłyszała chrząknięcie oburzenia. Zaczęła stukać w klawiaturę, przeszukiwać katalogi z plikami.
-I co teraz zamierzasz? – zapytał po chwili Zip.
-Znaleźć bazę danych, jakąś listę, cokolwiek… z numerem pokoju, w którym pracuje Fabio.
-Pomóc?
-Nie, dzięki, to już sama załatwię.
-Ale…
-Nie musisz się popisywać, znam twoje możliwości.
-Kiedy… no… dobra.
Szukanie nie trwało długo. W końcu na ekranie wyświetliła się pannie archeolog pełna lista wszystkich pracowników z ich stanowiskami pracy. Kolejność według numerów pokoi.
-Zobaczmy… cholera, jakby nie mogło być poukładane alfabetycznie.
-Przypominam, iż jest taka opcja jak „szukaj”
-Tak, tak, wiem. – wpisała do wyszukiwarki programu „Fabio Chiave”. Wcisnęła enter.
-Pokój 722. Piętro 7. – odłączyła PDA i schowała. Następnie wyłączyła komputer i wyszła z biura.
-Łatwo poszło. – stwierdziła.
-Taa…
Skierowała się w stronę schodów. Budynek nie był wysoki jak na wieżowiec. 10 pięter. Po krótkim spacerze Croft dotarła na piętro 7. Skręciła w lewo, do korytarza z drzwiami biur. Pokoje były rozdzielone – po prawej parzyste, po lewej nieparzyste.
-701…702…703…
-Po co wymieniasz każdy? – czarnoskóry nie widział sensu w głośnym wypowiadaniu numerów pokojów.
-Nie podoba ci się? To się odłącz. 711…712…
-Dobra, dobra. Już się nie odzywam.
-Akurat.
-A zobaczysz, że się nie odezwę!
-Właśnie to robisz.
-Co?
-Odzywasz się. – odpowiedziała lekko znudzonym głosem. – 717…718…
-Kiedy…ty…ja… och. Ok. – w jego głosie dało się słyszeć ton obrażonego dziecka.
-721… no i 722. – chwyciła za klamkę. Ani drgnęły. Z braku chęci na zabawę w otwieranie zamka kopnęła drzwi. Momentalnie się otworzyły. Wkroczyła do środka i zaczęła przeszukiwać wszystkie szafki, przeglądać także foldery z dokumentami – klucz mógł być wszędzie. Po zrobieniu małego bałaganu w końcu znalazła to czego szukała, w jednej z kopert. Przyjrzała mu się. Złoty, trochę zaśniedziały, nieszczególny. Croft schowała go do plecaczka.
-No i załatwione. Trochę tu bałaganu. Może do tego… na przykład… poczęstuję kulką z beretty monitor jego komputera?
Milczenie.
-Zip? Ech… możesz się odzywać. Czymże byłoby moje życie bez twych barwnych komentarzy.
-Dziękuję. Nie wiem, czy z tą kulką to dobry pomysł…
-Twierdzisz, że mam nie zostawiać śladów… To w takim razie mam teraz powkładać te wszystkie papiery z powrotem na miejsce?
-Miałem raczej na myśli szacunek dla sprzętu komputerowego.
-Ok, ok. No to może…
Zamilkła. Usłyszała kroki, które z każdą chwilą stawały się coraz głośniejsze – ktoś nadchodził. Powoli i cicho wyciągnęła swoje pistolety. Gotowa do ataku pomału skierowała się w stronę drzwi.
-Lara, nie wiem, czy kierunek: wyjście, to dobry pomysł…
-Ciii… - nasłuchiwała. Gdy była dosłownie parę centymetrów od wejścia, do środka wszedł mężczyzna, z karabinem w rękach. Po chwili jednak padł nieprzytomny na ziemię. Oberwał od naszej bohaterki pistoletem w głowę, zanim zdążył cokolwiek zrobić.
-I co teraz?
-Wychodzę.
-Tak po prostu?
-No… tak jakby. Sprowadź na dach helikopter.
-A nie lepiej coś bardziej efektownego? Strzel w szyby okien i wyskocz, albo pobiegaj po budynku, podrocz się z osiłkami, jeśli ich więcej tu paraduje.
-Oj Zip… teraz nie czas na akcję. Zabawa tak naprawdę zacznie się dopiero w Indiach.
-Tak, bo otwieranie niewiadomo-czego w jakiejś świątyni jest doprawdy fascynujące.
-Może jednak trzeba było ci kazać milczeć?
-O nie. Moje komentarze ubarwiają twoje życie… czy jak ty to mówiłaś…
-Nie miałeś przypadkiem załatwić mi śmigłowca? – dziewczyna wspinała się już na 9 piętro.
-Tak, ale… no… zagadałaś mnie!
-Ja? A kto chciał „czegoś bardziej efektownego”?
-Nie czujesz się głupio gadając sama do siebie? Znaczy… z kimś kto ciałem nie jest z tobą?
-Nie, skąd ci to przyszło do głowy… widzisz, sam zagadujesz! Wyskakujesz z jakimiś dziwnymi pytaniami!
-No… ech… dobra. Helikopter w drodze. A ja tym czasem się oddalam. Idę sobie zrobić kawę.
Croft wspinała się już po drabince na dach. Tam czekała na nią kolejna niespodzianka. Komitet powitalny – grupa ochroniarzy, czarne garnitury, ciemne okulary, uzbrojeni. Wszyscy celowali w pannę archeolog. Ta momentalnie wyciągnęła pistolety z plecaka. Zaczęła się walka. Uniki, akrobacje. Paru załatwiła. Jednak wiedziała, że sama nie da rady. W tym momencie jedyną możliwą ucieczką był zeskok z budynku. Lara w serii uników i fikołków dotarła do krawędzi dachu. Spojrzała się w tył, po czym pomachała słodko do najemników w geście pożegnania i skoczyła w dół. Oni, Jakbym tam byJJjjjianfuiahzdezorientowani, patrzyli po sobie. W międzyczasie nasilał się wcześniej niesłyszany przez nich dźwięk helikoptera. Ten wyłonił się zza budynku. W środku siedziała Lara, wciągająca drabinkę linową. Mężczyźni, bez dłuższego namysłu, zaczęli strzelać do śmigłowca. Na próżno. Croft zamknęła drzwi helikoptera, który w krótkim czasie zniknął z zasięgu wzroku ochroniarzy.
Wreszcie zdobyła to, co starała się zdobyć przez ostatnie kilka dni. Zdobyła klucz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz