Rozdział 3. – „Duszę tą nazwano Keserakahan.”


-To długa historia. Za długa na telefon.
-Lara, no powiedz! Choćby w skrócie.
-Ale to wtedy w wielkim skrócie.
-Może być.
-Więc… wracam do „pracy”. W sumie to już wróciłam.
-Naprawdę? To… niesamowite, Lara! Ale… co to ma wspólnego z nim?
-No i tu się zaczyna ta długa historia…
-Aha… no cóż.
-W sumie, to dlaczego ni stąd ni zowąd, po paru dniach dzwonisz?
-Wiesz, liczyłam, że ty to zrobisz, że się jakoś wytłumaczysz z incydentu w barze. Ale w porządku, jesteś usprawiedliwiona – nowa przygoda jako twoje wytłumaczenie mi wystarczy. – stwierdziła pogodnie Sara.
-Coś jeszcze?
-Nie, to wszystko. Chciałam się tylko upewnić, co u ciebie.
-Jak już rozwiążę tą zagadkę to dam ci znać. Może spotkamy się na herbatce, czy coś…
Nagle z pracowni rozległ się głos.
-Ja się piszę! – krzyknął Zip.
-Nie, ty piszesz co najwyżej notki na tym swoim blogu! – odkrzyknęła Croft. – to do usłyszenia. – zwróciła się do Sary.
-Na razie.
Dziewczyna odłożyła słuchawkę. Godzina 15. Miała cały dzień wolny. Nie wiedziała, kiedy wybierze się do Indii. Wolała to pozostawić jako decyzję spontaniczną. Poza tym czekała na coś nowego od Alistera. Jak dotąd o kluczu żadnych informacji. W sumie nie było jej to potrzebne, ale wiedzieć byłoby warto. Skierowała się w stronę pracowni Zipa.
-I co tam Lara? Kiedy wybierasz się do Azji?
-Nie wiem. Kiedy zechcę. – chłopak spojrzał na nią, jakby oczekiwał więcej konkretów. – może jutro… a może za miesiąc.
-Miesiąc? Lara, nie po to biegałaś z Surrey do Londynu, z Londynu do Surrey, znowu z Surrey do Londynu i z powrotem, a potem jeszcze do Rzymu, żeby teraz znowu siedzieć bezczynnie!
-Dlaczego nie? To moja decyzja, co zrobię.
-Ale co, jeśli na przykład Fabio przyjedzie tu ze swoimi ludźmi? Zabiorą ci klucz i cały ten cyrk ze zdobywaniem go pójdzie na marne.
-Teraz nie mam siły o tym myśleć. Jestem zmęczona… - po tych słowach wyszła. Zip nie odpowiedział. Wzruszył tylko ramionami i wrócił do pisania ogłoszenia na stronie biura matrymonialnego.

Leżała na łóżku. Oczy miała zamknięte. Rozmyślała. A więc nowa przygoda. Tak naprawdę zacznie się dopiero teraz. Sama nie wiedziała, czy tego chce. A jeśli straci kogoś bliskiego? Znowu? Tylko… czy Kurtis był dla niej kimś bliskim? „Nie, oczywiście, że nie… to tylko…” – w tym momencie nie wiedziała, jak zakończyć to zdanie. Tylko kto… ? Tylko znajomy? Tylko jakiś obcy facet? Tak. Obcy facet, który dwa razy uratował jej pieprzone życie. „Weź się w garść dziewczyno, przestań o nim myśleć.” – wyszeptała do siebie. – „Jak tak dalej pójdzie, to się w nim rozkochasz. W sumie… to już chyba za późno.”

***

Był ranek. Lara siedziała przy stole i zajadała tosty z fasolką. Do jadalni wszedł Zip.
-Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią. – skomentował, patrząc na talerz Croft.
-Co masz na myśli?
-Twoje śniadanie.
-Co z nim nie tak?
-Zawsze wcinasz tosty z fasolką.
-Bo lubię. – stwierdziła, po czym na podkreślenie swojej miłości do tej prostej potrawy ugryzła duży kęs grzanki. – P c przyszdłś? – zapytała, z ustami pełnymi chleba i fasolki.
-Załatwiłem bilet, jak prosiłaś wczoraj. Dzisiaj, na godzinę 22. Odpowiada?
-Mhm. – przełknęła kęs. Wstała od stołu i wyszła z jadalni. Winston, który przez cały czas stał przy Larze, chwycił za talerz pełen okruszków.
-I ona tak od zawsze?
-Tak, tej części menu panna Croft nigdy nie zażyczyła sobie zmienić. – czarnoskóry przemilczał to. Dziwił się tylko, że dziewczynie się nie przejadło. Również wyszedł z jadalni. Winston pomaszerował natomiast z brudnym talerzem do kuchni.

-Hej Alister.
-O, Lara, miło cię widzieć!
-Czy ty w ogóle stąd wychodziłeś ostatnio?
-Tak, spokojnie. Wciąż nie znalazłem nic na temat klucza. Szukałem w Internecie, przeszukałem wiele książek i nic.
-A patrzyłeś pod innymi hasłami?
-Wszystkimi możliwymi.
-Wiesz, chyba na razie odpocznij na dłużej. Zacznij szukać, jak się dowiem czegoś nowego, lub coś nowego znajdę.
-Ale nie, ja mogę dalej szukać, kto wie, może natrafię na coś istotnego.
-Skoro chcesz. Ale pamiętaj, nie musisz. Więc radziłabym ci jednak odstawić na razie te książki. – uśmiechnęła się lekko i wyszła.

Sprawdzała swój bagaż. To co zwykle – apteczki, dokumenty, PDA, latarka, tym razem broń w kaburach. Obok plecaczka leżał jej strój. Ciemno-turkusowa bluzka, czarne szorty, rękawiczki, buty. Brakowało jej chirugai. Najlepsza broń, jaką kiedykolwiek mogła posiadać. I jakaś pamiątka po Trencie. Bądź co bądź, o nim było warto pamiętać. „Ty masz chyba jakąś obsesję.” – powiedziała sama do siebie, trochę prześmiewczym głosem. Zaczęła przebierać się w swój strój.

-No to teraz tradycyjnie – masz wszystko? Headseta, palmtop?
-A do tego broń, apteczki, dokumenty, latarkę.
-To jest nieważne, i tak najbardziej potrzebny będzie ci sprzęt elektroniczny.
-Tak? Czy palmtop pomoże mi pokonać jakiegoś mitycznego stwora?
-Wszystko jest możliwe…
-Już wiem! Wrzucę na PDA twoje zdjęcie – jak mi jakiś potwór stanie na drodze, to je mu pokarzę – trup na miejscu murowany!
-Bardzo śmieszne, doprawdy boki zrywać, tak się uśmiałem że…
-Skończyłeś już?
-Ekhm. Tak. Idź, taksówka czeka.
Panna archeolog wyszła z domu. Przed bramą czekał samochód. „Jakież to zabawne” – pomyślała – „że moje podróże są uzależnione od żółtych aut.”

***

-Dysponujesz niepowtarzalnymi mocami, Laro. Naucz się im ufać.
- Ale jak będę o tym pamiętać, Putai?
Panna Croft siedziała przed ogniskiem. Z drugiej jego strony kobieta, ubrana w szare szaty, z kolorową bransoletą na zgrabnym nadgarstku. Szamanka.
- Kiedy znajdziesz się w potrzebie, wspomnij amulet. On ci pomoże w nauce.
- Ale przeszłość nadal mnie dręczy.
- Nauczysz się.
Nieoczekiwanie pomieszczenie, w którym Lara się znajdowała, cała scenka, zniknęła w nicości. Przez chwilę dziewczyna siedziała w przerażającym mroku, rozglądając się nerwowo. Nagle z mgły wyłoniło się nowe miejsce, panna archeolog siedziała już zupełnie gdzie indziej. Była to mała świątynia. Na ziemi, na środku widniał okrąg, po którego zewnętrznej stronie stało 5 wysokich skał, dosięgających prawie do sufitu. Natomiast w okręgu znajdowało się kamienne podium, z tajemniczym mieczem, w owo podium wbitym. Nagle zza ściany, schodząc po schodach, wyłoniła się dziewczynka. Ogarniając wzrokiem z zainteresowaniem pomieszczenie, delikatnie musnęła ręką jednego z głazów, który pod wpływem jej dotyku rozszczepił się. Między jego odłamami rozbłysło zielone światło. Dziewczynka gwałtownie odsunęła rękę powoli się cofając. Swoje dalsze kroki skierowała do miecza w podium. Była już blisko, wyciągnęła rękę. W tej chwili w świątyni rozległ się czyjś głos:
-Lara, znalazłaś coś na rozpałkę?
Dziewczynka na chwilę odwróciła głowę. Po chwili jednak dotknęła miecza. Ten przekręcił się i z podłogi podniosła się kamienna obręcz. W jej środku błyskało zielone, zamglone światło.
-Lara? Co ty... Nie, odsuń się! Dobry Boże, co to jest? - do dziewczynki podbiegła kobieta. Miała czarne włosy spięte w kok i brązowe oczy.
-Coś jest w świetle!
-Zostań tu. Co... Kim jesteś? - z obręczy dobiegały niewyraźne głosy. - Co? Co z moją córką? Zostaw ją w spokoju! Nie miała złych zamiarów!
-Co się dzieje, mamo? Kto tam jest?
-Och, Boże, nie! - kobieta wyciągnęła miecz. Zielone światło rozbłysło mocno, rozjaśniając na chwilę całe pomieszczenie. Kiedy zgasło, kobiety już nie było, natomiast obręcz leżała roztrzaskana na ziemi. I wtedy owa scenka, tak jak poprzednia, zaczęła się rozpływać w nicość. Croft lekko oszołomiona, nadal siedziała, jakby czekając, co będzie dalej. I znowu, tak jak wcześniej, z mgły wyłoniło się kolejne miejsce. Po raz kolejny ujrzała siebie. Tym razem starszą, niż w poprzedniej wizji. Znajdowały się w kopalni. Obok stojącej Lary leżał Larson. Martwy. Młodsza Croft przyjrzała się swoi dłoniom ze strachem. Opuściła je, odwróciła się, po czym powoli odeszła od martwego, bezwładnego ciała. Ciała pierwszego człowieka, którego zabiła. I wtedy siedzącą pannę archeolog znowu ogarnęły ciemności. Była coraz bardziej zdenerwowana, powoli traciła cierpliwość. Kolejna scenka była umiejscowiona z dużej sali. Prawdopodobnie była to świątynia. Lara zobaczyła siebie, wstającą i wybiegającą z pomieszczenia, które zaczęło się walić. Croft na chwilę spuściła z oczu swoją osobę, by spojrzeć gdzie indziej. Ujrzała leżącego przy ścianie, na ziemi, Kurtisa. Z przerażeniem w oczach, natychmiast zerwała się z miejsca. Chciała krzyknąć do uciekającej siebie, jednak gdy otwierała usta, by coś powiedzieć, nie mogła wydobyć z siebie nawet najmniejszego dźwięku. Nie wiedziała, co robić. Wyciągnęła przed siebie rękę. Wtedy cała scenka błyskawicznie zapadła się w nicość, a dziewczyna zaczęła spadać w ciemną otchłań...

Otworzyła oczy. Przez chwilę wszystko było rozmazane. Zamrugała parę razy. Samolot. Była w samolocie. Dotknęła swojego czoła – wilgotne. Nigdy wcześniej nie miała koszmarów. Nie takich. Nagle podeszła do niej stewardessa.
-Czy wszystko w porządku? Coś podać?
-Tak… szklankę wody, jeśli mogłabym prosić… - odparła Lara cichym, lekko zadławionym głosem. Za dużo myślała o Trencie. Za dużo o przeszłości. Mary ze wszystkich koszmarnych dni jej życia skłębiły się w tym śnie. Stewardessa wróciła, ze szklanką wody w ręce. Podała ją Croftównie. Ta kiwnęła głową w geście podziękowania i zaczęła pić małymi łykami.

-Samolot podchodzi do lądowania, proszę zapiąć pasy.

-Samolot wylądował. Mogą państwo odpiąć pasy.

Indie. Lara uwielbiała ten niesamowity klimat, jaki panował w tym miejscu. Krajobrazy, kultura, ludzie – całokształt. Wzięła głęboki oddech – hinduskie powietrze miało w sobie to coś. Dziewczyna przeciągnęła się po czym przyłożyła dwa palce do słuchawki zaczepionej na uchu.
-Żałuj, że cię tu nie ma.
-Nie żałuję. Najlepsze miejsce dla mnie jest przy moich komputerach.
-Dziwny jesteś.
-I nawzajem.
-No dobra, skoro już ustaliliśmy, że jesteśmy dziwakami, to teraz mi powiedz, jaki to transport załatwiłeś mi do Khajuraho?
-Aż się zdziwisz.

Nieopodal świątyni Lakśmana wylądował helikopter. Drzwi śmigłowca rozsunęły się i wyskoczyła z niego nasza bohaterka. Pobiegła w stronę budynku.

Przy wejściu stał kapłan ubrany w pomarańczową szatę. Dziewczyna złożyła ręce i ukłoniła się. On odpowiedział ukłonem.
-W jakiej sprawie przybywasz do miejsca naszych modłów? – zapytał spokojnie kapłan.
-Chciałabym się o coś zapytać.
-Musi to być coś ważnego, skoro przybyłaś z daleka aż do nas. A więc pytaj.
-Chodzi o ten klucz. – po tych słowach dziewczyna wyciągnęła mały, złoty przedmiot z plecaczka i pokazała go duchownemu. On przyjrzał się mu.
-Czy kapłan wie, do czego może on służyć?
-Niestety nie zostało mi dane to wiedzieć.
-Czy w takim razie mogłabym wejść do świątyni i się rozejrzeć?
-Przykro mi, teraz trwają modły.
Croft przez chwilę nie wiedziała co robić. Duchowny patrzył na nią niewzruszony. Bezradna, Lara odeszła. Powolnym krokiem. Chciała już wsiadać do helikoptera.
-Lara, tak łatwo odpuścisz?
-No a co mam zrobić?
-Jesteś mistrzynią włamań, wykaż się swoim talentem!
-Zip daj spokój, nie będę…
Nagle usłyszała czyjeś wołanie. Trochę przygłuszone, jakby niesione przez wiatr. Odwróciła się w stronę budowli. Wśród krzewów stał chłopiec ubrany w szaty, tak jak kapłan.
-Chodź! – krzyczał, jednak jego krzyk był w pewien sposób delikatny, ale jednocześnie przekonywujący. Croft posłusznie skierowała swoje kroki do dziecka. Czuła, że on może jej pomóc.
-Czy wiesz, do czego służy ten klucz? – pokazała chłopcu przedmiot. On kiwnął głową po czym odwrócił się i zaczął iść. Na tyły świątyni. Panna archeolog za nim.
Zatrzymali się przy tylnej ścianie budynku. Towarzysz Lary uklęknął pod ścianą i zaczął strzepywać z czegoś piasek. Okazało się, że była to klapa. Chłopiec wstał, odwrócił się do Croft i wyciągnął rękę. Lara dała mu klucz, który chłopiec włożył do kłódki na klapie i przekręcił. Pręt zamka uskoczył. Towarzysz panny archeolog zdjął kłódkę i spojrzał na Croft. Ona podniosła skrzydła klapy. Ich oczom ukazały się strome schody prowadzące w dół.
-Ja wejdę pierwszy.

Z każdym krokiem schodzili w coraz bardziej wszechogarniający mrok. Croft zapaliła latarkę.
-Nie. – kiwnął przecząco głową chłopiec. Lara, zdziwiona, wyłączyła lampkę.
Byli na dole. Mimo, iż nic nie widzieli, udało im się nie potknąć. Dziewczyna nie widziała, co jest przed nimi,  korytarz czy drzwi, bądź cokolwiek innego. Za to jej uwagę przyciągnęło dziwne ustrojstwo – na prawą ścianę padało światło z okienka, które znajdowało się na górze. Po lewej stronie można było dostrzec szkiełko zawieszone na ruchomej konstrukcji. Chłopiec na chwilę ukląkł – na ziemi leżała pochodnia. Podniósł ją. Następnie chwycił za szkiełko i ustawił je pod światło. Podsunął pochodnię za szkiełko. Skupione światło zapaliło ją. Chłopiec odsunął konstrukcję i poszedł do przodu. Korytarzem. Lara za nim.

Po krótkim marszu dotarli do niskich drzwi. Croft pchnęła je i weszli do środka.

Ciepłe światło pochodni ogarnęło niewielkie pomieszczenie wyglądające jak jaskinia. Pod jedną ze „ścian” stała podłużna, drewniana skrzynia. Na jej wieku wyryty napis.

„Warna pita merupakan kunci.”

-Barwna wstęga jest odpowiedzią… indonezyjskie hasło na skrzyni w hinduskiej świątyni? – szepnęła do siebie Lara. Chwyciła za brzeg wieka i podniosła je. W środku znajdowało się 6 młynków modlitewnych, wszystkie zawieszone w rzędzie na konstrukcji z drewnianych pali.
-Młynki modlitewne? Tybetańskie młynki, indonezyjski język i hinduska świątynia. Świat oszalał.
-Taa… a powiedz mi panno świat-oszalał, jak zamierzasz zabrać te młynki ze sobą?
-Zip, odezwałeś się! Co za ulga…
-A myślałem, że moja gadanina cię denerwuje.
-Bo denerwuje.
Czarnoskóry zamilkł.
-Część młynków schowam do plecaka, część wezmę do rąk, a część weźmie mój towarzysz.
Chłopiec stał przy wejściu, trzymając pochodnię. Wpatrywał się, z zachwytem, w skrzynię. Lara wyciągnęła młynki, każdy po kolei. Dwa dała chłopcu. On wyglądał na przerażonego i jednocześnie oszołomionego tym miejscem. Croft uśmiechnęła się do niego lekko. Dwa młynki schowała do plecaka, a dwa trzymała w dłoni.
-Lara…
-Co znowu?
-Założymy się?
-O co? Jezu, Zip, ile ty masz lat? 12?
-No… ehh. No bo słuchaj – zawsze jak coś skądś zabierasz, to wtedy miejsce zaczyna się trząść, walić i w ogóle, nie?
-No i co w związku z tym?
-Zakład, że jak wyjdziecie, to wszystko zacznie się walić jak przy trzęsieniu ziemi 12 w skali Mercallego? – spytał czarnoskóry z entuzjazmem w głosie.
-Nie masz nic innego do roboty, tylko… - wyszła z chłopcem z pomieszczenia. I w tym momencie z sufitu korytarza zaczął sypać się gruz.
-Choć! – krzyknęła do chłopca. On, upuszczając pochodnię, pobiegł za Larą. Minęli maszynerię ze szkiełkiem i szybko wbiegli po schodach. W samą porę. Klapa za nimi się zatrzasnęła.
-Mało brakowało… wszystko w porządku? – zwróciła się do dziecka. Ono kiwnęło głową. Dało Croft młynki, po czym ukłoniło się i pobiegło na przody świątyni.
-Ha! Wiedziałem! Jesteś mi winna masaż!
-Tak, w twoich snach…
-Nie, w moich snach jest jacuzzi…
-Dobra, dobra…
Dziewczyna skierowała się w stronę helikoptera. Lekko dyszała. Po raz kolejny uszła z życiem w ucieczce przed śmiercią. Wskoczyła do śmigłowca. Pilot, ujrzawszy pasażerkę, wystartował. Kierunek – lotnisko.
-Zip… powiedz Alisterowi, żeby poszukał czegoś na temat młynków modlitewnych… w połączeniu z tym kluczem… na temat skrzyni… z młynkami…
-Ok.

***

Drzwi Croft Manor otworzyły się. Wkroczyła Lara.
-Kto jest mistrzem? Ja jestem mistrzem!
-E tam, zdarzały ci się lepsze akcje… choćby ta w Gujanie, rok temu, to było coś!
-No nic, ważne, że posuwam się do przodu. Alister już coś znalazł?
-Nie.
-Ok, idę dać mu moje nowo zdobyte skarby.
-Idź, niech się zaciesza.

-Hej Alister. – Panna archeolog weszła do biblioteki. Przy biurku jak zwykle siedział Fletcher. Z nosem w kolejnej książce.
-O, hej Lara. Zacząłem szukać czegoś na temat tych młynków i klucza… i tej skrzyni… ale na razie nic nie znalazłem.
-W porządku, tu są te młynki, może ci to jakoś pomoże w poszukiwaniach.
-Ok, dzięki. Jak podróż?
-Jak zwykle – byłam w niebezpieczeństwie ale przeżyłam.
-Czyli standard. – chłopak uśmiechnął się cynicznie. Dziewczyna nie odpowiedziała. Zostawiła swoje „zdobycze” na biurku Alistera i wyszła. Musiała wziąć prysznic. Zrelaksować się.

Resztę dnia spędziła w spokoju.

***

Szła w stronę czytelni. Winston powiedział, iż „panicz Alister znalazł to, o co go panienka prosiła.” Dziewczyna była już przy drzwiach. Chwyciła za klamkę.
-No i?
-Jesteś, nareszcie! Choć, przeczytaj to.
Croft zaintrygowana podeszła do Fletchera. Trzymał otwartą książkę. Wskazał Larze tekst. Zaczęła czytać.

Mit tybetański - Keserakahan

Człowiek jest istotą chciwą od zarania dziejów. Jako materialista, wiecznie żąda nowych przedmiotów, które mógłby posiadać. By mógł skupić w nich moc i potęgę.

Artefakty znane są od zawsze. Tworzone dla celów różnej maści, ukrywane w różnych miejscach, by mogły zostać znalezione przez różne istoty.

Człowiek zażądał i artefaktu. Stworzonego jednak bez celu, dla samego istnienia.

Zwołano radę siedmiu kapłanów. Stworzyli oni przedmiot niezwykły, skupiający w sobie niewyobrażalną magię. Przenikliwy. Niezrozumiały. Skomplikowany.

Jednak postanowili go ukryć, na przekór chciwości człowieka.

Młynki modlitewne stworzyło sześciu z nich. Siódmy kapłan został zamordowany. Jego dusza strzeże artefaktu. Duszę tą nazwano Keserakahan.

Wszystkim młynkom nadano nazwy. Kebanggaan, Kenajisan, Kecemburuan, Kerakusan, Marah i Kemalasan.

Każdy z nich zawiera w sobie wskazówkę. Połączone rozwiązania dają odpowiedź, wskazują punkt. Punkt ukrycia relikwii.

Młynki schowane zostały pod ziemią. W komnacie, w skrzyni. Klucz do miejsca ich ukrycia zwie się Memaksa-Kematian.

Klucz ten krąży po świecie, jako niepozorny przedmiot. By każdy człowiek mógł mieć dostęp do tajemnicy. Jeśli tylko dowie się prawdy. I jeśli będzie chciał nią podążać.”

-Czekaj… to nie ma sensu. Mit jest tybetański. Młynki były w Indiach. Nazwy są indonezyjskie… chwila. – dziewczyna przyjrzała się nazwom młynków. – Pycha… nieczystość… zazdrość, łakomstwo, gniew, lenistwo… a dusza - chciwość. Siedem grzechów głównych… to jest jeden wielki bałagan.
-Widocznie ta relikwia wiąże się w pewien sposób z całą ludzkością.
-Na pewno, w końcu mowa o człowieku. Dobra, dzięki że to znalazłeś, wsadź w to miejsce zakładkę czy coś… ja muszę zająć się młynkami. – chwyciła je wszystkie i pobiegła do swojego pokoju.
-Wskazówki, tak? No zobaczymy… - szepnęła do siebie.

Artefakty leżały na stoliku. Dziewczyna przyglądała się im. Po głowie krążyły jej słowa „Barwna wstęga jest odpowiedzią.”. Doszła do wniosku, że rozwiązanie tej zagadki zajmie jej trochę czasu.

***

Był ranek. Dziewczyna siedziała w swojej sypialni, ubrana i po śniadaniu. Cały wczorajszy dzień spędziła na myśleniu nad odpowiedzią do zagadki. Próbowała znaleźć rozwiązanie w słowach…
-Barwna wstęga jest odpowiedzią. Barwna wstęga jest odpowiedzią… - przyjrzała się swoim zdobyczom. Każda miała inne zabarwienie. Stały w rządku, a Croft co chwilę zmieniała kolejność ich ustawienia.
-Te barwy wydają się być znajome… czerwień… fiolet, niebieski, zielony… żółty i pomarańczowy… chwila… - panna archeolog szybko poprzekładała młynki. -Czerwony, pomarańczowy, żółty, zielony, niebieski, fioletowy…

-Zip! – w domu rozległ się głos Lary. Czarnoskóry szybko zamknął okienko z Saperem.
-Co jest?
-Masz pryzmat?

Trzymając w dłoni mały, przezroczysty przedmiot, ustawiła w jego kierunku białe światło z latarki. Po przejściu przez soczewkę rozszczepiło się na tęczę.  Każdy kolor padł na odpowiedni młynek. Po chwili wszystkie 6 artefaktów przybrało mocniejsze odcienie swoich barw, a na wieczkach pojawiły się napisy. Dziewczyna zgasiła latarkę.
-I znowu łatwizna. – Lara odłożyła pryzmat oraz lampkę na stolik. Spojrzała na młynkom. - Kebanggaan, Kenajisan, Kecemburuan, Kerakusan, Marah, Kemalasan… - chwyciła żółty. – Zaczniemy od pychy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz