Był
gotowy ją uciszać. Wiedział, że ona może zacząć krzyczeć, że zacznie go
wyzywać, rościć mu pretensje.
Ale Lara
milczała. Stała i milczała. A tego bał się chyba bardziej, jeśli nie najbardziej.
Jej oczy, jej wzrok, nie wiadomo, czy żywy, przeszywał go na wylot. Nagle,
znowu otworzyła usta.
-Jak?
Przecież ty…
-Uciekłem.
-Ale
czemu ty…
-Potrzebowałem
spokoju. Musiałem znaleźć miejsce, gdzie mógłbym się wyciszyć. I trafiłem tu. –
usiedli na kocu.
-Dziękuję.
– szepnęła. Kurt spojrzał na nią pytająco. – Uratowałeś mi życie dwa razy.
Dziękuję. – chłopak był zbity z tropu. Jednak nadal gotowy na każdy gest,
jakiego Croft mogłaby się dopuścić. A jej stoicki spokój tylko wzmagał
czujność.
-Więc przybywasz
tu, by dowiedzieć się, czego szukać? – zmienił temat.
-Szukam
odpowiedzi. – mówiła cicho, niepewnie.
-Mówiłaś,
że modlitewnik „kerakusan”… i że znalazłaś kopię chirugai… - chłopak wstał. W
namiocie stała niewielka półka. Leżały na niej różne papiery, kilka książek.
Kurt chwycił za stos brudnych, starych kartek i zaczął je przeglądać. – Chyba
będę mógł ci pomóc. – z powrotem usiadł obok niej. Z pliku papierów wyciągnął
jeden z tych bardziej zniszczonych.
Widniały
na niej napisy i rysunek – miniatura mapy. Wręczył kartkę dziewczynie. Lara
zaczęła czytać. Informacji było sporo. Owa mapa była mapą miejsca, w którym
znajdowała się tajemnicza relikwia poszukiwana przez pannę archeolog. Była
również notka o miejscu, do którego należy się udać, by mapę zdobyć.
-Świątynia
Bayon, w Kambodży… - szepnęła. Znów kontakt z przeszłością. To właśnie w
Kambodży zaginął jej ojciec. Dziewczyna wstała, kartkę schowała do plecaczka.
Kurtis również wstał. Dziewczyna ukłoniła się, po odwróciła się i wyszła.
Znalazła więcej, niż się spodziewała. Szybko wbiegła na pagórek, po czym zeszła
do motoru. Wsiadła na pojazd. Jednak nie odjechała od razu. Musiała pozbierać
myśli. Łokciami oparła się o kierownicę, twarz schowała w dłonie. Przejeżdżając
nimi powoli w górę, przeczesała palcami swoje włosy.
-O Boże…
-szepnęła. Ostatni raz odwróciła głowę w stronę legionu. Myślała, czyby nie
wrócić. Jednak wiedziała, że nie byłaby w stanie rozmawiać. Pozostawiła wiec tą
myśl w spokoju. Włączyła headseta, następnie odpaliła silnik motoru i odjechała.
-I co?
Dowiedziałaś się czegoś?
-Załatw
mi transport do Angkot Thom. Do świątyni Bayon.
***
Głowę
miała opartą o szybę. Policzek wręcz przyssał się do okna. Patrząc tak na
zewnątrz, rozmyślała. O nikim innym, jak o Kurtisie. Próbowała sobie wmówić, że
to, co wczoraj zobaczyła, było tylko snem. Jednak bez skutku. Chciała tam
wrócić. Żałowała swojej reakcji.
-Proszę
zapiąć pasy, samolot podchodzi do lądowania. – w głośnikach rozległ się głos
stewardessy.
***
Piękna,
monumentalna, zabytkowa świątynia. Kompleks kamiennych figur przedstawiających
Buddów. Szerokie wejście, oddzielone kolumnami. Najbliższe otoczenie – bujna
roślinność.
Dziewczyna
wzięła głęboki oddech. Świeże powietrze napełniło jej płuca.
-To
działa jak terapia…
-Ach,
chciałbym…
-Nie
chciałbyś, więc nawet tak nie mów. – przerwała Croft Zipowi. Nagle usłyszała
szelest. Odruchowo wyciągnęła pistolety z kabur i, celując w dwóch różnych
kierunkach, zaczęła obracać się wokół własnej osi. Naprzeciwko, z krzaków
wyskoczył tygrys. W pozycji gotowej do ataku, czekał na ruch Lary. Dziewczyna,
celując w zwierzę, robiła powolne kroki w bok. Kot w końcu zaatakował.
Bohaterka skoczyła do tyłu, strzelając w kreaturę. Ciągle robiąc uniki, cały
czas się poruszając, próbowała załatwić problem jak najszybciej. I tak, po paru
minutach, tygrys leżał martwy na ziemi.
-No,
nieźle się zaczyna! – Zip był wyraźnie rozentuzjazmowany. Lara westchnęła.
Starła wierzchem dłoni pot z czoła. Nagle ryk. To nie był koniec. Spomiędzy
roślin wyskoczyły kolejne trzy tygrysy. Tym razem dziewczyna nie czekała, aż
zaatakują. Od razu zaczęła częstować je porcjami kul z obu berett, robiąc przy
tym zgrabne akrobacje. Jednak nie miała zbyt dużych szans. Cały czas unikając
bliższego kontaktu, rozglądała się za czymś, co mogłoby szybko załatwić
intruzów. Dostrzegła, że na dachu świątyni, nad wejściem, leży kilka sporych
głazów. Kilkoma manewrami udało jej się sprowadzić koty właśnie pod ten dach.
Wtedy Lara zaczęła strzelać w głazy. Te po chwili osunęły się przygniatając dwa
z trzech zwierząt. Ostatniego tygrysa załatwiła tradycyjnie.
-Poprawka
- świetnie się zaczyna! – czarnoskóry prawie krzyknął. Panna archeolog
uśmiechnęła się do siebie i wbiegła do świątyni, chowając pistolety do kabur.
Długi i
wąski korytarz, z kamiennych bloków. Croft szła powoli. Zawsze istniało ryzyko
natknięcia się na pułapki. Idąc przed siebie, poczuła, że jeden z bloków
obniżył się pod jej ciężarem. Wtedy też włączyła wszystkie mechanizmy –
rozsuwane ostrza, zatrute strzały ze ścian, bloki rytmicznie opadające i
podnoszące się z sufitu. Dziewczyna rozpoczęła akrobacje. Pierwszą pułapkę
ominęła bez trudu. Jednak przebiegając między strzałami, została zraniona
jedną. Dziewczyna wydała cichy jęk, biegła jednak dalej. Robiąc fikołki,
uniknęła spotkania z blokami. Po małej rozgrzewce zatrzymała się. Chwyciła za
grot, który miała utkwiony w ręce. Wyciągnęła go i odrzuciła. Z rany zaczęła
powoli sączyć się krew.
-Wszystko
w porządku? – przyjaciel zapytał z troską.
-Tak…
oberwałam, ale to nic groźnego.
-Jesteś
pewna? To chyba były zatrute strzały…
-Nic mi
nie będzie.
Dalej
droga prowadziła pod górę. Po chwili skręt w prawo. Jednak zanim poszła dalej,
przyjrzała się ścianie przy kącie.
-To mi
wygląda na jakieś wrota… - przesunęła powoli ręką po sporym elemencie ściany,
na którym widniała płaskorzeźba Buddy. Ignorując ten wyróżniający się fragment,
powróciła do wędrówki. Widziała, że dalej korytarz łagodnie skręca w lewo.
-Słyszysz
coś? – odezwał się nagle czarnoskóry. Dziewczyna zatrzymała się. Nie tylko
słyszała dudnienie, czuła je też pod stopami.
-Cholera!
– Zip prawie zerwał się z krzesła. Z góry zaczęła toczyć się kula. Lara zaczęła
biec w dół korytarza. Wtedy też ujrzała, jak płaskorzeźba z Buddą zjeżdża w dół
podłoża, ukazując sporą przepaść, a za nią wnękę. Dziewczyna przyspieszyła.
Wykonała daleki skok nad przepaścią. Ledwo doskakując do wnęki, panna archeolog
podbiegła do ściany, odwróciła się i przylgnęła do niej. Głaz stoczył się i
wpadł do otchłani.
-No, to
jest lepsze niż reality show! –stwierdził radośnie Zip.
-I
bardziej stresujące. – dodała Croft przez zęby. Wzięła rozbieg i znowu
przeskoczyła nad urwiskiem. Potknęła się, jednak nie przewróciła. Pobiegła
dalej.
Niewielka
okrągła sala. Na suficie otwór, przez który promienie światła padały na mały
piedestał pośrodku pomieszczenia. Na ziemi widniał trójkąt. Przy każdym jego
wierzchołku małe wgłębienie i obok ilustracja. W ścianach, naprzeciwko
wierzchołków, drzwi.
-Zobaczmy…
- dziewczyna zaczęła przyglądać się symbolom przy trójkącie. – Woda i ucho…
ziemia i oko… oraz ziarno i dłoń… to są chyba trzy próby… w celu zdobycia tych
trzech elementów- podeszła do postumentu. Widniał na nim obraz rośliny.
Dziewczyna podniosła głowę. Wzrokiem objęła wszystkie trzy wejścia.
-Najważniejsza
dla rozwoju kwiecia jest gleba. – mówiąc to, podeszła do pierwszych wrót po
lewej.
Schody
wyrzeźbione w gruncie prowadziły w dół, skąd czuć było chłód. W końcu dotarła
do końca. Jej oczom ukazała jaskinia. Przez kilka niewielkich otworów w suficie
padało światło.
-No…
bierz trochę ziemi i wracaj. – powiedział Zip, widząc że cała wnęka jest w
rzeczywistości podziemną norą.
-Nie… - podeszła do ściany, która w paru miejscach
była rozjaśniona przez promienie słońca. – Najpierw muszę wykonać zadanie. –
Cofnęła się o parę kroków. Zauważyła, że świetliste punkty, choć było ich
niewiele, układały się w pewien wzór. Z powrotem podeszła do ściany i, od
punktu do punktu, zaczęła wyskrobywać na niej wzór. Gdy skończyła, miała przed
sobą rysunek liścia.
-I co
teraz? – czarnoskóry zapytał z przekąsem. Dziewczyna już chciała odpowiedzieć,
kiedy nagle z sufitu zaczęła osuwać się ziemia. Croft osłoniła się rękoma. Po
małej lawinie gleby otrzepała się i ujrzała na górze otwór w kształcie liścia,
który idealnie oświetlał zrobiony przez nią rysunek. Chwyciła za linkę z hakiem
i rzuciła w górę. Ta zaczepiła się o zewnętrzną krawędź sufitu. Croft
rozpoczęła wspinaczkę. Kiedy znalazła się na szczycie, ujrzała niewielkie,
ośmiokątne pomieszczenie. Na środku stało małe podium. Naprzeciwko, przy trzech
sąsiednich ścianach, trzy lustra. Dziewczyna przyjrzała się każdemu.
-Tak,
tak, popraw makijaż, fryzurę…
-Czekaj…
- dziewczyna uciszyła przyjaciela. W jednym ze zwierciadeł dostrzegła, że na
podium leży grudka ziemi. Lara musnęła ręką powierzchnię lustra. Cofnęła się i
wyciągnęła berettę z kabury.
-Ej, ej!
Zaczekaj! A co, jeśli… - jednak Zip nie dokończył. W salce rozległ się strzał.
Echo dźwięku pękającego i rozsypującego się szkła rozniosło się po
pomieszczeniu. Zwierciadło było rozbite na drobne kawałki.
-Hartowane.
– stwierdził czarnoskóry z przekąsem. Croft odwróciła się. Usłyszała, że
włączył się mechanizm. Spojrzała w górę –z sufitu, z małego otworu którego
wcześniej nie było, wypadł niewielki przedmiot. Uderzając o piedestał, potoczył
się po ziemi, zatrzymując swoją wędrówkę przy jednym z luster. Dziewczyna
chwyciła go – bryłka gleby. Schowała zdobycz do plecaka i zeszła z powrotem do
jaskini. Tam po schodach na górę, do głównej sali.
-Czyli…
tak jakby przeszłaś pierwszą próbę…
-Ale
jeszcze 2 zadania przede mną. – skierowała się do drzwi przy obrazku ucha.
Otworzyła je – droga prowadziła pod górę.
-Strasznie
dużo tych stopni.
-Milcz. –
niekończąca się wspinaczka po krętych schodach zaczęła męczyć Larę. Jednak
dostrzegła, że korytarz powoli się rozjaśnia. Poczuła na twarzy lekki wiatr. Po
kilkunastu stopniach była już na górze. Przed nią znajdował się most wiszący.
Całe miejsce musiało znajdować się na zewnątrz. Wiał wiatr, a otoczenie spowite
było we mgle. Nagle Larze zakręciło się w głowie. Oparła się o ścianę i złapała
za czoło. Przymknęła oczy.
-Wszystko
w porządku?
-Tak…
tak. – dziewczyna potarła czoło, po czym weszła na most.
-Wolałbym
nie wiedzieć, jak wysoko to jest.
-I nie
musisz. Ja nie zamierzam sprawdzać.
Wiatr
kołysał kładką na boki. Lara szła powoli, trzymając się lin. W końcu z mgły
wyłonił się koniec drogi. Kamienne podłoże, na których stała drewniana
konstrukcja, z zawieszonymi pięcioma dzwonkami, otoczona z trzech stron
kamiennym murem.
-Pewnie w
pobliżu jest gdzieś szkoła. Może twoje zadanie to praca domowa? – Croft
przemilczała to. Przyjrzała się dzwonkom. Lekko chwiały się na wietrze.
Dziewczyna zaczęła się przysłuchiwać.
-I co,
będziesz tak…
-Cicho!
Po
krótkiej chwili Lara zaczęła uderzać w złote instrumenty, jakby w kolejności,
która tkwiła jej gdzieś w głowie. Kiedy skończyła, rozległ się huk, a potem
szuranie otwieranych wrót. Za konstrukcją otworzyła się brama do pomieszczenia.
Panna archeolog weszła do środka.
-Co to
miało być?
-Ujmując
poetycko: melodia wiatru.
W salce,
do której dziewczyna trafiła, znajdował się mały postument. Na nim kolejna,
lecz tym razem dużo mniejsza, drewniana konstrukcja, z wmontowanym fletem. W
ścianach znajdowało się osiem otworów, rozmieszczonych równo jeden obok
drugiego. Wiatr dął przez nie, ochładzając całe pomieszczenie. Dziewczyna
podeszła do mechanizmu. Chwyciła za flet – mogła go obracać wokół jego osi.
Rozejrzała się. Językiem musnęła palec wskazujący i uniosła go do góry. Następnie przekręciła instrument ustnikiem do
jednego z otworów.
-Co ty
kombinujesz? – czarnoskórego zaintrygowały poczynania Croftówny. W sali rozległ
się dźwięk fletu. Wtedy też konstrukcja zaczęła zapadać się w głąb podestu. Po
chwili struktura została przysłonięta przez małe, kamienne wieko postumentu,
które po chwili ponownie otwarło się, ukazując małą buteleczkę. Ta zaczęła
unosić się do góry. W tym czasie wiatr trochę ucichł. Kiedy butelka była już na
równi z krawędzią piedestału, w suficie odemknął się otwór. W oddali było
słychać grzmoty. Do środka zaczęły spadać krople deszczu. Kilka z nich prosto
do butelki.
-Jeśli to
nie jest magia, to ja nie wiem, jak oni to zrobili. – Zip był pod wrażeniem
całego mozolnego rytuału. Lara chwyciła za butelkę. Wtedy też dostrzegła, że na
podeście leży korek. Wzięła go i umocowała w szyjce naczynia. Wybiegła z
pomieszczenia. Pogoda panująca na zewnątrz nie była sprzyjająca powrotowi.
Ulewa, którą co chwila rozdzierały jasne pioruny, utrudniała Larze dotarcie na
drugą stronę. Dodatkowo, Croft czuła się dziwnie słabo. Mimo paru potknięć,
udało jej się dojść, najpierw na drugi koniec mostu, potem po schodach w dół.
Cała mokra, wróciła do pomieszczenia głównego. Otarła twarz z wody. Do
wykonania pozostała jej już tylko jedna próba – próba dotyku.
Kręty
korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Złe samopoczucie tylko
uprzykrzało pannie archeolog wędrówkę. Po chwili dziewczyna zaczęła czuć ciepło
bijące z naprzeciwka. Ostatni raz skręciła. Dalej droga prowadziła prosto.
Kiedy Croft dotarła na koniec korytarza, jej oczom ukazał się zaskakujący widok
– spora, okrągła sala, ścieżka na jej środku rozwidlała się na 6 dróg. Każda
trasa zakończona ślepym zaułkiem, naprzeciwko wodospady lawy. Pod ścieżką
znajdowała się przepaść.
-Przypomnij
mi, czego to próba? – zapytał Zip.
-Dotyku…
-Aha…czyli
głównym celem jest zrobienie z twojej ręki skwarki, tak mam to rozumieć?
Lara nie
odpowiedziała. Zaczęła podchodzić do każdego potoku lawy, zbliżając rękę i
czując bijące od niego ciepło. Przy czwartej dróżce podchodząc do wodospadu
magmy nie wyczuła jednak gorąca. Powoli wysunęła dłoń do przodu. Zanurzyła ją w
strumieniu.
-Chłodne…
- szepnęła. Opuszkami palców dotknęła kamiennej ściany. Poczuła, że jest w niej
wgłębienie. Przyłożyła całą dłoń, która wpasowała się do wnęki. Wtedy też
chłodna lawa rozstąpiła się, ukazując ścianę z wnęką. Po chwili fragment owej
ściany wysunął się do przodu i na bok. Oczom bohaterki ukazała się bujna
roślinność, za którą praktycznie nic nie było widać. Lara zaczęła odgarniać
liście, próbując przedostać się na drugą stronę. Im głębiej się przedzierała,
tym większa ciemność ją ogarniała. Kiedy za kolejnym razem, pogrążona w już w
kompletnym mroku, chciała odgarnąć liście, machnęła ręką w powietrzu, przez co
straciła równowagę i upadła.
-Lara…
coś jest nie tak, nie odbiera obrazu.
-Nie,
Zip… to nie wina sprzętu. – dziewczyna nie widziała, gdzie się znajdowała. Pod
rękoma poczuła piaszczyste podłoże. Wstała, otrzepała się, wyciągnęła ręce
przed siebie. Po dotyku mogła stwierdzić, że znajdowała się w małym, okrągłym
polu otoczonym wysokim murem obrośniętym latoroślą. Jak wysokim – nie potrafiła
określić. Nagle poczuła, że powoli zapada się w ziemię.
-No nie,
jeszcze tylko ruchomych piasków mi brakowało. – powiedziała bardziej do siebie
niż do przyjaciela. Chwyciła za pędy winorośli i zaczęła się wspinać. Przy
którymś chwycie poczuła pod palcami coś podłużnego i śliskiego.
-Węże?! –
dziewczyna krzyknęła z niedowierzaniem. Ignorując jednak dodatkową przeszkodę,
kontynuowała wspinaczkę, tym razem w szybszym tempie. Nie minęło wiele czasu,
jak poczuła, że czubkiem głowy dotknęła sufitu. Obejrzała się za siebie – nie
było żadnej wnęki, do której można by się wślizgnąć. Jedną ręką puściła roślinę
i sprawdziła, czy da się coś zrobić z sufitem. Okazało się, że jest to klapa,
którą należy przesunąć. Trzymając się rośliny jedną ręką, drugą pchnęła
pokrywę. Następnie wspięła się do środka. Pomieszczenie w kształcie kwadratu,
mniej więcej na środku stało niewielkie podium. Na nim małe ziarenko Dziewczyna
wzięła je i schowała do plecaka. Wtedy też usłyszała za sobą szuranie –
otworzyły się wrota prowadzące w dół.
Wylądowała
na początku korytarza, którym niedawno szła do trzeciego pomieszczenia.
Otworzyła drzwi. Ponownie znalazła się w sali głównej. Wyciągnęła z plecaczka
zdobycze – grudkę ziemi, butelkę wody i ziarno. Ziarno i ziemię włożyła do
odpowiednich wgłębień, do ostatniego wlała wodę. Wtedy też wszystkie trzy
otwory zostały przysłonięte przez kamienne wieka. Dało się słyszeć stukoty
skomplikowanego mechanizmu. Croft z nadzieją obserwowała postument. Jego powierzchnia,
tworząca pokrywę, otworzyła się – promienie wpadły do środka. Po chwili
ujrzała, jak do góry unosi się zielona, mała roślina. Gdy można było dostrzec
ziemię, w której była osadzona, mechanizm zatrzymał się.
-Lara...
my w domu mamy od groma kwiatków… zamiast się męczyć, mogłaś…
-Zaczekaj.
– panna archeolog obserwując efekt końcowy trzech prób zaczęła się zastanawiać,
co powinna dalej zrobić. Chwyciła za roślinę.
-Zamierzasz
ją tak po prostu… wyrwać?
-Masz
lepszy pomysł?
Wyrwała
ją. W tym momencie gleba w podeście osunęła się – wystawał z niej zwitek
papieru.
-Nareszcie.
– dziewczyna szepnęła i chwyciła za mapę. W tym momencie całe miejsce zaczęło
się trząść. Natomiast podest powoli zjeżdżał w głąb podłogi, by po chwili
całkowicie zniknąć. Szybko chowając zdobycz do ekwipunku, Lara chciała wybiec z
walącej się sali. Jednak w tym momencie pod jej nogami otworzyła się zapadnia.
W ostatniej chwili Croft chwyciła ręką za krawędź podłogi. Pod nią znajdowała
się ciemna otchłań. Nie było niczego, na czym dziewczyna mogła oprzeć nogi.
-Lara?
Lara, co jest?! Co się… coś… - połączenie się urwało. Silne wstrząsy zakłóciły
kontakt. Dziewczyna została w tym momencie sama. Skazana na pewną śmierć.
Próbowała chwycić się brzegu drugą ręką, bez skutku. Wołanie o pomoc było
bezsensowne.
Nagle
zobaczyła zarys postaci stojącej nad nią. A potem ręka wyciągnięta w jej
stronę. Bohaterka bez zastanowienia skorzystała z pomocy i wspięła się na górę.
-Ty?
-Nie czas
na wyjaśnienia.
Chłopak
pociągnął ją do korytarza. Musieli uciekać, zanim świątynia się zawali. Lara
czuła się jeszcze gorzej. Wszystko wokół niej zaczęło się rozmazywać i
przyćmiewać. Osłabiona do nieprzytomności, upadła. I była to ostatnia rzecz,
którą zapamiętała z tej ucieczki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz