Rozdział 7. - I była to ostatnia rzecz, którą zapamiętała z tej ucieczki.


Był gotowy ją uciszać. Wiedział, że ona może zacząć krzyczeć, że zacznie go wyzywać, rościć mu pretensje.
Ale Lara milczała. Stała i milczała. A tego bał się chyba bardziej, jeśli nie najbardziej. Jej oczy, jej wzrok, nie wiadomo, czy żywy, przeszywał go na wylot. Nagle, znowu otworzyła usta.
-Jak? Przecież ty…
-Uciekłem.
-Ale czemu ty…
-Potrzebowałem spokoju. Musiałem znaleźć miejsce, gdzie mógłbym się wyciszyć. I trafiłem tu. – usiedli na kocu.
-Dziękuję. – szepnęła. Kurt spojrzał na nią pytająco. – Uratowałeś mi życie dwa razy. Dziękuję. – chłopak był zbity z tropu. Jednak nadal gotowy na każdy gest, jakiego Croft mogłaby się dopuścić. A jej stoicki spokój tylko wzmagał czujność.
-Więc przybywasz tu, by dowiedzieć się, czego szukać? – zmienił temat.
-Szukam odpowiedzi. – mówiła cicho, niepewnie.
-Mówiłaś, że modlitewnik „kerakusan”… i że znalazłaś kopię chirugai… - chłopak wstał. W namiocie stała niewielka półka. Leżały na niej różne papiery, kilka książek. Kurt chwycił za stos brudnych, starych kartek i zaczął je przeglądać. – Chyba będę mógł ci pomóc. – z powrotem usiadł obok niej. Z pliku papierów wyciągnął jeden z tych bardziej zniszczonych.
Widniały na niej napisy i rysunek – miniatura mapy. Wręczył kartkę dziewczynie. Lara zaczęła czytać. Informacji było sporo. Owa mapa była mapą miejsca, w którym znajdowała się tajemnicza relikwia poszukiwana przez pannę archeolog. Była również notka o miejscu, do którego należy się udać, by mapę zdobyć.
-Świątynia Bayon, w Kambodży… - szepnęła. Znów kontakt z przeszłością. To właśnie w Kambodży zaginął jej ojciec. Dziewczyna wstała, kartkę schowała do plecaczka. Kurtis również wstał. Dziewczyna ukłoniła się, po odwróciła się i wyszła. Znalazła więcej, niż się spodziewała. Szybko wbiegła na pagórek, po czym zeszła do motoru. Wsiadła na pojazd. Jednak nie odjechała od razu. Musiała pozbierać myśli. Łokciami oparła się o kierownicę, twarz schowała w dłonie. Przejeżdżając nimi powoli w górę, przeczesała palcami swoje włosy.
-O Boże… -szepnęła. Ostatni raz odwróciła głowę w stronę legionu. Myślała, czyby nie wrócić. Jednak wiedziała, że nie byłaby w stanie rozmawiać. Pozostawiła wiec tą myśl w spokoju. Włączyła headseta, następnie odpaliła silnik motoru i odjechała.
-I co? Dowiedziałaś się czegoś?
-Załatw mi transport do Angkot Thom. Do świątyni Bayon.

***

Głowę miała opartą o szybę. Policzek wręcz przyssał się do okna. Patrząc tak na zewnątrz, rozmyślała. O nikim innym, jak o Kurtisie. Próbowała sobie wmówić, że to, co wczoraj zobaczyła, było tylko snem. Jednak bez skutku. Chciała tam wrócić. Żałowała swojej reakcji.
-Proszę zapiąć pasy, samolot podchodzi do lądowania. – w głośnikach rozległ się głos stewardessy.

***

Piękna, monumentalna, zabytkowa świątynia. Kompleks kamiennych figur przedstawiających Buddów. Szerokie wejście, oddzielone kolumnami. Najbliższe otoczenie – bujna roślinność.
Dziewczyna wzięła głęboki oddech. Świeże powietrze napełniło jej płuca.
-To działa jak terapia…
-Ach, chciałbym…
-Nie chciałbyś, więc nawet tak nie mów. – przerwała Croft Zipowi. Nagle usłyszała szelest. Odruchowo wyciągnęła pistolety z kabur i, celując w dwóch różnych kierunkach, zaczęła obracać się wokół własnej osi. Naprzeciwko, z krzaków wyskoczył tygrys. W pozycji gotowej do ataku, czekał na ruch Lary. Dziewczyna, celując w zwierzę, robiła powolne kroki w bok. Kot w końcu zaatakował. Bohaterka skoczyła do tyłu, strzelając w kreaturę. Ciągle robiąc uniki, cały czas się poruszając, próbowała załatwić problem jak najszybciej. I tak, po paru minutach, tygrys leżał martwy na ziemi.
-No, nieźle się zaczyna! – Zip był wyraźnie rozentuzjazmowany. Lara westchnęła. Starła wierzchem dłoni pot z czoła. Nagle ryk. To nie był koniec. Spomiędzy roślin wyskoczyły kolejne trzy tygrysy. Tym razem dziewczyna nie czekała, aż zaatakują. Od razu zaczęła częstować je porcjami kul z obu berett, robiąc przy tym zgrabne akrobacje. Jednak nie miała zbyt dużych szans. Cały czas unikając bliższego kontaktu, rozglądała się za czymś, co mogłoby szybko załatwić intruzów. Dostrzegła, że na dachu świątyni, nad wejściem, leży kilka sporych głazów. Kilkoma manewrami udało jej się sprowadzić koty właśnie pod ten dach. Wtedy Lara zaczęła strzelać w głazy. Te po chwili osunęły się przygniatając dwa z trzech zwierząt. Ostatniego tygrysa załatwiła tradycyjnie.
-Poprawka - świetnie się zaczyna! – czarnoskóry prawie krzyknął. Panna archeolog uśmiechnęła się do siebie i wbiegła do świątyni, chowając pistolety do kabur.

Długi i wąski korytarz, z kamiennych bloków. Croft szła powoli. Zawsze istniało ryzyko natknięcia się na pułapki. Idąc przed siebie, poczuła, że jeden z bloków obniżył się pod jej ciężarem. Wtedy też włączyła wszystkie mechanizmy – rozsuwane ostrza, zatrute strzały ze ścian, bloki rytmicznie opadające i podnoszące się z sufitu. Dziewczyna rozpoczęła akrobacje. Pierwszą pułapkę ominęła bez trudu. Jednak przebiegając między strzałami, została zraniona jedną. Dziewczyna wydała cichy jęk, biegła jednak dalej. Robiąc fikołki, uniknęła spotkania z blokami. Po małej rozgrzewce zatrzymała się. Chwyciła za grot, który miała utkwiony w ręce. Wyciągnęła go i odrzuciła. Z rany zaczęła powoli sączyć się krew.
-Wszystko w porządku? – przyjaciel zapytał z troską.
-Tak… oberwałam, ale to nic groźnego.
-Jesteś pewna? To chyba były zatrute strzały…
-Nic mi nie będzie.
Dalej droga prowadziła pod górę. Po chwili skręt w prawo. Jednak zanim poszła dalej, przyjrzała się ścianie przy kącie.
-To mi wygląda na jakieś wrota… - przesunęła powoli ręką po sporym elemencie ściany, na którym widniała płaskorzeźba Buddy. Ignorując ten wyróżniający się fragment, powróciła do wędrówki. Widziała, że dalej korytarz łagodnie skręca w lewo.
-Słyszysz coś? – odezwał się nagle czarnoskóry. Dziewczyna zatrzymała się. Nie tylko słyszała dudnienie, czuła je też pod stopami.
-Cholera! – Zip prawie zerwał się z krzesła. Z góry zaczęła toczyć się kula. Lara zaczęła biec w dół korytarza. Wtedy też ujrzała, jak płaskorzeźba z Buddą zjeżdża w dół podłoża, ukazując sporą przepaść, a za nią wnękę. Dziewczyna przyspieszyła. Wykonała daleki skok nad przepaścią. Ledwo doskakując do wnęki, panna archeolog podbiegła do ściany, odwróciła się i przylgnęła do niej. Głaz stoczył się i wpadł do otchłani.
-No, to jest lepsze niż reality show! –stwierdził radośnie Zip.
-I bardziej stresujące. – dodała Croft przez zęby. Wzięła rozbieg i znowu przeskoczyła nad urwiskiem. Potknęła się, jednak nie przewróciła. Pobiegła dalej.

Niewielka okrągła sala. Na suficie otwór, przez który promienie światła padały na mały piedestał pośrodku pomieszczenia. Na ziemi widniał trójkąt. Przy każdym jego wierzchołku małe wgłębienie i obok ilustracja. W ścianach, naprzeciwko wierzchołków, drzwi.
-Zobaczmy… - dziewczyna zaczęła przyglądać się symbolom przy trójkącie. – Woda i ucho… ziemia i oko… oraz ziarno i dłoń… to są chyba trzy próby… w celu zdobycia tych trzech elementów- podeszła do postumentu. Widniał na nim obraz rośliny. Dziewczyna podniosła głowę. Wzrokiem objęła wszystkie trzy wejścia.
-Najważniejsza dla rozwoju kwiecia jest gleba. – mówiąc to, podeszła do pierwszych wrót po lewej.

Schody wyrzeźbione w gruncie prowadziły w dół, skąd czuć było chłód. W końcu dotarła do końca. Jej oczom ukazała jaskinia. Przez kilka niewielkich otworów w suficie padało światło.
-No… bierz trochę ziemi i wracaj. – powiedział Zip, widząc że cała wnęka jest w rzeczywistości podziemną norą.
-Nie…  - podeszła do ściany, która w paru miejscach była rozjaśniona przez promienie słońca. – Najpierw muszę wykonać zadanie. – Cofnęła się o parę kroków. Zauważyła, że świetliste punkty, choć było ich niewiele, układały się w pewien wzór. Z powrotem podeszła do ściany i, od punktu do punktu, zaczęła wyskrobywać na niej wzór. Gdy skończyła, miała przed sobą rysunek liścia.
-I co teraz? – czarnoskóry zapytał z przekąsem. Dziewczyna już chciała odpowiedzieć, kiedy nagle z sufitu zaczęła osuwać się ziemia. Croft osłoniła się rękoma. Po małej lawinie gleby otrzepała się i ujrzała na górze otwór w kształcie liścia, który idealnie oświetlał zrobiony przez nią rysunek. Chwyciła za linkę z hakiem i rzuciła w górę. Ta zaczepiła się o zewnętrzną krawędź sufitu. Croft rozpoczęła wspinaczkę. Kiedy znalazła się na szczycie, ujrzała niewielkie, ośmiokątne pomieszczenie. Na środku stało małe podium. Naprzeciwko, przy trzech sąsiednich ścianach, trzy lustra. Dziewczyna przyjrzała się każdemu.
-Tak, tak, popraw makijaż, fryzurę…
-Czekaj… - dziewczyna uciszyła przyjaciela. W jednym ze zwierciadeł dostrzegła, że na podium leży grudka ziemi. Lara musnęła ręką powierzchnię lustra. Cofnęła się i wyciągnęła berettę z kabury.
-Ej, ej! Zaczekaj! A co, jeśli… - jednak Zip nie dokończył. W salce rozległ się strzał. Echo dźwięku pękającego i rozsypującego się szkła rozniosło się po pomieszczeniu. Zwierciadło było rozbite na drobne kawałki.
-Hartowane. – stwierdził czarnoskóry z przekąsem. Croft odwróciła się. Usłyszała, że włączył się mechanizm. Spojrzała w górę –z sufitu, z małego otworu którego wcześniej nie było, wypadł niewielki przedmiot. Uderzając o piedestał, potoczył się po ziemi, zatrzymując swoją wędrówkę przy jednym z luster. Dziewczyna chwyciła go – bryłka gleby. Schowała zdobycz do plecaka i zeszła z powrotem do jaskini. Tam po schodach na górę, do głównej sali.
-Czyli… tak jakby przeszłaś pierwszą próbę…
-Ale jeszcze 2 zadania przede mną. – skierowała się do drzwi przy obrazku ucha. Otworzyła je – droga prowadziła pod górę.

-Strasznie dużo tych stopni.
-Milcz. – niekończąca się wspinaczka po krętych schodach zaczęła męczyć Larę. Jednak dostrzegła, że korytarz powoli się rozjaśnia. Poczuła na twarzy lekki wiatr. Po kilkunastu stopniach była już na górze. Przed nią znajdował się most wiszący. Całe miejsce musiało znajdować się na zewnątrz. Wiał wiatr, a otoczenie spowite było we mgle. Nagle Larze zakręciło się w głowie. Oparła się o ścianę i złapała za czoło. Przymknęła oczy.
-Wszystko w porządku?
-Tak… tak. – dziewczyna potarła czoło, po czym weszła na most.
-Wolałbym nie wiedzieć, jak wysoko to jest.
-I nie musisz. Ja nie zamierzam sprawdzać.
Wiatr kołysał kładką na boki. Lara szła powoli, trzymając się lin. W końcu z mgły wyłonił się koniec drogi. Kamienne podłoże, na których stała drewniana konstrukcja, z zawieszonymi pięcioma dzwonkami, otoczona z trzech stron kamiennym murem.
-Pewnie w pobliżu jest gdzieś szkoła. Może twoje zadanie to praca domowa? – Croft przemilczała to. Przyjrzała się dzwonkom. Lekko chwiały się na wietrze. Dziewczyna zaczęła się przysłuchiwać.
-I co, będziesz tak…
-Cicho!
Po krótkiej chwili Lara zaczęła uderzać w złote instrumenty, jakby w kolejności, która tkwiła jej gdzieś w głowie. Kiedy skończyła, rozległ się huk, a potem szuranie otwieranych wrót. Za konstrukcją otworzyła się brama do pomieszczenia. Panna archeolog weszła do środka.
-Co to miało być?
-Ujmując poetycko: melodia wiatru.
W salce, do której dziewczyna trafiła, znajdował się mały postument. Na nim kolejna, lecz tym razem dużo mniejsza, drewniana konstrukcja, z wmontowanym fletem. W ścianach znajdowało się osiem otworów, rozmieszczonych równo jeden obok drugiego. Wiatr dął przez nie, ochładzając całe pomieszczenie. Dziewczyna podeszła do mechanizmu. Chwyciła za flet – mogła go obracać wokół jego osi. Rozejrzała się. Językiem musnęła palec wskazujący i uniosła go do góry.  Następnie przekręciła instrument ustnikiem do jednego z otworów.
-Co ty kombinujesz? – czarnoskórego zaintrygowały poczynania Croftówny. W sali rozległ się dźwięk fletu. Wtedy też konstrukcja zaczęła zapadać się w głąb podestu. Po chwili struktura została przysłonięta przez małe, kamienne wieko postumentu, które po chwili ponownie otwarło się, ukazując małą buteleczkę. Ta zaczęła unosić się do góry. W tym czasie wiatr trochę ucichł. Kiedy butelka była już na równi z krawędzią piedestału, w suficie odemknął się otwór. W oddali było słychać grzmoty. Do środka zaczęły spadać krople deszczu. Kilka z nich prosto do butelki.
-Jeśli to nie jest magia, to ja nie wiem, jak oni to zrobili. – Zip był pod wrażeniem całego mozolnego rytuału. Lara chwyciła za butelkę. Wtedy też dostrzegła, że na podeście leży korek. Wzięła go i umocowała w szyjce naczynia. Wybiegła z pomieszczenia. Pogoda panująca na zewnątrz nie była sprzyjająca powrotowi. Ulewa, którą co chwila rozdzierały jasne pioruny, utrudniała Larze dotarcie na drugą stronę. Dodatkowo, Croft czuła się dziwnie słabo. Mimo paru potknięć, udało jej się dojść, najpierw na drugi koniec mostu, potem po schodach w dół. Cała mokra, wróciła do pomieszczenia głównego. Otarła twarz z wody. Do wykonania pozostała jej już tylko jedna próba – próba dotyku.

Kręty korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Złe samopoczucie tylko uprzykrzało pannie archeolog wędrówkę. Po chwili dziewczyna zaczęła czuć ciepło bijące z naprzeciwka. Ostatni raz skręciła. Dalej droga prowadziła prosto. Kiedy Croft dotarła na koniec korytarza, jej oczom ukazał się zaskakujący widok – spora, okrągła sala, ścieżka na jej środku rozwidlała się na 6 dróg. Każda trasa zakończona ślepym zaułkiem, naprzeciwko wodospady lawy. Pod ścieżką znajdowała się przepaść.
-Przypomnij mi, czego to próba? – zapytał Zip.
-Dotyku…
-Aha…czyli głównym celem jest zrobienie z twojej ręki skwarki, tak mam to rozumieć?
Lara nie odpowiedziała. Zaczęła podchodzić do każdego potoku lawy, zbliżając rękę i czując bijące od niego ciepło. Przy czwartej dróżce podchodząc do wodospadu magmy nie wyczuła jednak gorąca. Powoli wysunęła dłoń do przodu. Zanurzyła ją w strumieniu.
-Chłodne… - szepnęła. Opuszkami palców dotknęła kamiennej ściany. Poczuła, że jest w niej wgłębienie. Przyłożyła całą dłoń, która wpasowała się do wnęki. Wtedy też chłodna lawa rozstąpiła się, ukazując ścianę z wnęką. Po chwili fragment owej ściany wysunął się do przodu i na bok. Oczom bohaterki ukazała się bujna roślinność, za którą praktycznie nic nie było widać. Lara zaczęła odgarniać liście, próbując przedostać się na drugą stronę. Im głębiej się przedzierała, tym większa ciemność ją ogarniała. Kiedy za kolejnym razem, pogrążona w już w kompletnym mroku, chciała odgarnąć liście, machnęła ręką w powietrzu, przez co straciła równowagę i upadła.
-Lara… coś jest nie tak, nie odbiera obrazu.
-Nie, Zip… to nie wina sprzętu. – dziewczyna nie widziała, gdzie się znajdowała. Pod rękoma poczuła piaszczyste podłoże. Wstała, otrzepała się, wyciągnęła ręce przed siebie. Po dotyku mogła stwierdzić, że znajdowała się w małym, okrągłym polu otoczonym wysokim murem obrośniętym latoroślą. Jak wysokim – nie potrafiła określić. Nagle poczuła, że powoli zapada się w ziemię.
-No nie, jeszcze tylko ruchomych piasków mi brakowało. – powiedziała bardziej do siebie niż do przyjaciela. Chwyciła za pędy winorośli i zaczęła się wspinać. Przy którymś chwycie poczuła pod palcami coś podłużnego i śliskiego.
-Węże?! – dziewczyna krzyknęła z niedowierzaniem. Ignorując jednak dodatkową przeszkodę, kontynuowała wspinaczkę, tym razem w szybszym tempie. Nie minęło wiele czasu, jak poczuła, że czubkiem głowy dotknęła sufitu. Obejrzała się za siebie – nie było żadnej wnęki, do której można by się wślizgnąć. Jedną ręką puściła roślinę i sprawdziła, czy da się coś zrobić z sufitem. Okazało się, że jest to klapa, którą należy przesunąć. Trzymając się rośliny jedną ręką, drugą pchnęła pokrywę. Następnie wspięła się do środka. Pomieszczenie w kształcie kwadratu, mniej więcej na środku stało niewielkie podium. Na nim małe ziarenko Dziewczyna wzięła je i schowała do plecaka. Wtedy też usłyszała za sobą szuranie – otworzyły się wrota prowadzące w dół.

Wylądowała na początku korytarza, którym niedawno szła do trzeciego pomieszczenia. Otworzyła drzwi. Ponownie znalazła się w sali głównej. Wyciągnęła z plecaczka zdobycze – grudkę ziemi, butelkę wody i ziarno. Ziarno i ziemię włożyła do odpowiednich wgłębień, do ostatniego wlała wodę. Wtedy też wszystkie trzy otwory zostały przysłonięte przez kamienne wieka. Dało się słyszeć stukoty skomplikowanego mechanizmu. Croft z nadzieją obserwowała postument. Jego powierzchnia, tworząca pokrywę, otworzyła się – promienie wpadły do środka. Po chwili ujrzała, jak do góry unosi się zielona, mała roślina. Gdy można było dostrzec ziemię, w której była osadzona, mechanizm zatrzymał się.
-Lara... my w domu mamy od groma kwiatków… zamiast się męczyć, mogłaś…
-Zaczekaj. – panna archeolog obserwując efekt końcowy trzech prób zaczęła się zastanawiać, co powinna dalej zrobić. Chwyciła za roślinę.
-Zamierzasz ją tak po prostu… wyrwać?
-Masz lepszy pomysł?
Wyrwała ją. W tym momencie gleba w podeście osunęła się – wystawał z niej zwitek papieru.
-Nareszcie. – dziewczyna szepnęła i chwyciła za mapę. W tym momencie całe miejsce zaczęło się trząść. Natomiast podest powoli zjeżdżał w głąb podłogi, by po chwili całkowicie zniknąć. Szybko chowając zdobycz do ekwipunku, Lara chciała wybiec z walącej się sali. Jednak w tym momencie pod jej nogami otworzyła się zapadnia. W ostatniej chwili Croft chwyciła ręką za krawędź podłogi. Pod nią znajdowała się ciemna otchłań. Nie było niczego, na czym dziewczyna mogła oprzeć nogi.
-Lara? Lara, co jest?! Co się… coś… - połączenie się urwało. Silne wstrząsy zakłóciły kontakt. Dziewczyna została w tym momencie sama. Skazana na pewną śmierć. Próbowała chwycić się brzegu drugą ręką, bez skutku. Wołanie o pomoc było bezsensowne.
Nagle zobaczyła zarys postaci stojącej nad nią. A potem ręka wyciągnięta w jej stronę. Bohaterka bez zastanowienia skorzystała z pomocy i wspięła się na górę.
-Ty?
-Nie czas na wyjaśnienia.
Chłopak pociągnął ją do korytarza. Musieli uciekać, zanim świątynia się zawali. Lara czuła się jeszcze gorzej. Wszystko wokół niej zaczęło się rozmazywać i przyćmiewać. Osłabiona do nieprzytomności, upadła. I była to ostatnia rzecz, którą zapamiętała z tej ucieczki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz