Część 2 - Apokalipsa

Lara, Kurtis, Zip i może inni…
W niesamowitej powieści…

APOKALIPSA

-Blefuję z moją mufinką, ja nie kłamię, ja tylko sklejam moim miłosnym klejem… - nucił Zip. Zipkęs. Kęs. Kęs mufinki, czy o czym tam nasz czarnoskóry, choć był brązowy, śpiewał. Właśnie. Zip kęs mufinki chciał. A o tej mufince to śpiewała jakaś Gogo… Gugu… Gigi. Ga… Ga. Lejdi w dodatku. Tak, GaGa Lejdi, czy tam Lejdi GaGa, co to miała pokerową twarz.
W każdym razie Zip był głodny. A głodny Zip to ZUO. A nikogo nie było w domu. Nikt wyjechał na Hawaje. Za to była Lara. No i Winston. Lara penetrowała grobowce. Znaczy jeden. Łazienkę. Ale sama. Tak, właśnie, sama penetrowała łazienkę, nie, to nie jest żadna pół-aluzja do Sekond Aprołcz. No po prostu musiała tam pójść za potrzebą. Ale zostawmy potrzeby fizjologiczne Larci w spokoju. Winston odkurzał obraz. A dokładnie to ten wiszący nad kominkiem. Ten z parką dziwaków. Znaczy na nim. Na obrazie była parka dziwaków. Kim oni byli? Nie pamiętam. A, tak, jednak pamiętam! Rodzice Larci-z-potrzebami-fizjologicznymi. Choć byli też rodzicami tej Larci bez potrzeb. Nie, wybaczcie. Matką Larci bez potrzeb była Natla.
Chwila…
Czyli Richard Croft kręcił z Natlą?!
Miłosne perypetie rodziny Croftów to dość dziwaczna kwestia. No i a propos tego to wszyscy byli zajęci sobą, kiedy nagle do posiadłości, ni z gruszki, ni z pietruszki, ani nawet nie z jabłoni czy z czereśni, wpadł Kurtis aka Natrentny.
-Znowu zapomniałeś swojego Chirugai? – zapytał neutralnie, z niezadowoleniem i bez zadowolenia Winston.
-Nie, nie! Słuchajcie! Wiecie co?! NO WIECIE?!
-Wiemy.
-Wiecie? – zapytał zawiedziony.
-Będziemy wiedzieć. – zaczął, by dokończyć, lokaj. – jak nam powiesz.
-Aha. – Kurt był wyraźnie zawiedziony. Czyli wiedzieli. Znaczy mieli wiedzieć. Jak on im powie.
-No to powiedz nam! – krzyknęło się Zipowi. Ot, tak niechcąco.
-No to występujemy właśnie w drugiej części Nabojów!
-CO?! – Zip aż spadł z krzesła. Wypadł z niego. Krzesło go wypluło. Bo Zip krzesłu nie smakował. Ale czy w takim razie krzesło nie powinno wypluć go od razu? To co, krzesło go tak żuło i żuło aż czarno-choć-brązowo-skóry przestał mu smakować? Zip to guma do żucia?!
Winston zareagował na słowa Trenta wyjątkowo dziwnie. Zaczął wrzeszczeć coś o niestworzonych herezjach, o tym że nie zamierza wracać do durnowatego incydentu z ciągnięciem naboi, po czym skierował swój mały, lecz bardzo silny odkurzać na Kurta. Chciał chyba tym odkurzaczem wciągnąć Trenta. Na to brunecik z przerażeniem i kwikiem… nie… bez nich, uciekł. Przerażenie i Kwik zostali. I poszli gdzieś tam na strych się pieprzyć. Czy też solić, nie wiem. Skoro Zip jest gumą do żucia, to oni mogą się solić.
A Winston, jak widać nie lubi ciągnąć tylko nabojów. Bo chciał ciągnąć Kurta. Znaczy wciągnąć. (W)ciągnąć. Oh, Winston to jest taki hipokryta.

Tymczasem Lara skończywszy załatwiać fizjologiczne potrzeby, poszła poskakać na łóżku. Skacząc tak na łóżku, choć łóżka z reguły służą do leżenia, no ale reguły są po to, żeby je łamać, choć nie wiem, jak można to robić, reguły to rzecz niematerialna, złamać można nogę, np. skacząc na łóżku. No to skacząc tak na łózku, Lara nie złamała nogi, ale dostrzegła przez okno uciekającego Kurtisa. A że niedawno była z nim oglądać naseksy i bardzo jej się to podobało, to postanowiła zagadać Trenta. No i wyskoczyła przez okno, wybijając szybę i tak leciała, leciała. I przeleciała Kurta.
CO?!
Przeleciała nad Kurtem. Tak, właśnie. Brunecik tymczasem zadzwonił telefon. Do brunecika. Telefon. Znaczy ktoś telefonem do Kurtisa zadzwonił, bo telefony same z siebie nie dzwonią. Więc ktoś zadzwonił do Kurtisa i Kurtis odebrał, bo jakby nie odebrał, to bez sensu by było posiadanie przez niego telefonu. Zapewne też zniszczyłby jakieś kontinuum czasoprzestrzenne i ta kobieta z filmu „Kontakt” nie spotkałaby się z UFO przy gwieździe Vega, tylko wypadłaby tu, w Surrey. I pomyślałaby, że Kurtis to UFO. Ale Trent w sumie był swego rodzaju kosmitą, w końcu miał te nad, a może podprzyrodzone zdolności. I to blaszane, latające kółko, taki prawie statek kosmiczny. No ale wracając do tego dzwoniącego telefonu, no to Kurt go odebrał.
-Słucham?
-Panie Trent, musimy wycofać produkcję jednorazowych Ekchardtów. Klienci skarżą się, że po zakupie naszego produktu giną im prawe rękawiczki!
-A to jest podział na prawe i lewe?
-No właśnie nie bardzo!
-Nie możemy tego wycofać! To jest nowość, jak to wycofamy, to ja zbankrutuję!
-Ale panie Trent, pan ma bilion bilionów dolarów, euro, złotych, koron…
-I 5 willi, w tym 3 z basenem, i mam działkę na księżycu i własny klub striptizu… ale i tak zbankrutuję. – odparł pełny powagi. – Nie obchodzą mnie ginące rękawiczki, skoro ludzi stać na Ekchardty, to na nowe rękawiczki też. A jak produkcja reszty? I testy przy wprowadzeniu jednorazowej Lary?
-Powoli wycofujemy jednorazowe Chirugai, te trzyrazowe lepiej się sprzedają. Jednorazowe Borany przynoszą duże zyski, jednorazowe Karele powoli przynoszą straty, ludzie nie przepadają za pseudoupadłymi aniołami… prace nad jednorazową Larą trwają, zaczęły się testy co do Chirugai tygodniowych.
-Cudnie. Tak trzymać. Rozłączam się, Lara mnie przeleciała.
-Co?
-Przeleciała. Nade mną. Z okna wyleciała… oj no, nie ważne. Pracować, nie zadawać głupich pytań. Do usłyszenia. – po czym Kurt rozłączył telefon. Znaczy połączenie rozłączył. Odłączył połączenie od kabla, którego nie było. No rozłączył się!
A wszyscy myśleli, że Kurt nie ma gdzie mieszkać… co tam 5 willi.

Alister tymczasem czytał sobie książkę. No właśnie! Alister. Żył, istniał i w ogóle. Chwila… przecież zabiła go klonówa. Ale Alister cudownie wstał z martwych. Jak w Modzie na sukces, której bohaterowie porwali Fletchera swego czasu… ale to chyba inna bajka.
Alister zatem więc że właśnie czytał sobie książkę – Kamasutra dla singli. Nie wiem, po co to czytał. Serio. Nie pytajcie mnie. I nie pytajcie, skąd wytrzasnął taką książkę.
Ale porzucając Fletchera, a wracając do tego ludu na parterze. Winston odkurzał kominek. I tu trzeba być pełnym podziwu, bo odkurzał PŁONĄCY kominek. Zdolny lokaj. Chociaż nie. Bo jak zaczął, to odkurzacz się podpalił. I Winston zaczął biegać dookoła stołu, trzymając odkurzacz i wrzeszcząc. To musiał być chyba jakiś rytuał. Winston to zaplanował. Tak, właśnie, mroczniasty plan Winstona, który właśnie miał przejść do skutku.

Z pamiętnika Winstona:

Osiemnastopunktowy plan:
  1. Urodzić się.
  2. Przeżyć we względnym spokoju dużo, dużo lat.
  3. Zakończyć względny, przeżywany spokój.
  4. Zainicjować ZUO.
  5. Sprawić, by ZUO było ZUE.
  6. Wszczepić ZUO do wszystkich przedmiotów w posiadłości Lary.
  7. W międzyczasie oddychać.
  8. Dołączyć Zipa do osiemnastopunktowego planu.
  9. Powiedzieć Zipowi, że jest częścią osiemnastopunktowego planu.
  10. Wszczepić ZUO w Zipa.
  11. Powiedzieć Zipowi, że jest ZUY i że zniszczył osiemnastopunktowy plan, choć wcale go nie zniszczył.
  12. Odkurzyć obraz z dziwakami.
  13. Odkurzyć kominek podpalając odkurzacz.
  14. Odtańczyć taniec ZUA wokół stołu.
  15. W międzyczasie oddychać
  16. Wszczepić ZUO w Larę.
  17. Powiedzieć Larze, że jest ZUA i że zniszczyła osiemnastopunktowy plan, bo ona prawdopodobnie to zrobi.
  18. Wymyślić lepszy, większy plan, bo w tym zabrakło punktów.

Taki kochany, puciułowaty lokajuś.
Zip tymczasem, a może innymczasem, bądź też tamtymczasem, próbował usiąść na swoim krześle. Bez skutku, bo to go ciągle wypluwało. Czarno-choć-brązowo-skóry posmutniał. Serduszko mu pękło, bo jego własne krzesło go nie chciało. Zipkęs postanowił więc wybrać się na strych. No i wybrał strych. Się na. Się na strych wybrał. Strych na wybrał się. Dobra, to wcześniejsze zdanie było poprawne. No więc Zip poszeszeszedł na górę i tam zastał nieprzyjemny widok. Bo się Przerażenie i Kwik solili. I pieprzyli. I Zipowi od tego pieprzu załzawiły oczy i zaczął kichać i kwikać i przerażenie go dopadło i uciekł na dół. Na strychu nie było dla niego miejsca. No i Zip się snuł po posiadłości. I zaczął sobie nucić.
-Po po po pokerowa twarz, pokerowa twarz, mo mo mo mo… nie może przeczytać, nie może przeczytać, nie, on nie może przeczytać mojej pokerowej twarzy… - i nagle Zip się potknął. Tak po prostu. Droga była gładka, gładziutka, w końcu Winston sprzą… nie. Nie mógł, to nie wchodziło w plan. Ale droga i tak była gładziutka, gładziuteńka. Więc jakim cudem się Zipkęs potknął, to ja nie wiem.
Nagle coś hukło w dach. I to mocno. Wszyscy w domu na chwilę przestali robić to co właśnie robili, choć już nie robili bo przestali, czyli przestali robić to co przestali robić… kurwa, skomplikowany ten ich świat.
Coś hukło. A nawet ktoś. Była to Lara, która przeleciała Kurta i całą Ziemię naokoło. Przeleciała NAD Kurtem. Tak, właśnie, wy zboczeńce jedne. A że lecąc tak nad wszystkim i w stronę rezydencji nie natknęła się na okno, to z wielkim hukiem, i zapewne dość boleśnie, choć pewności nie mam, uderzyła w dach. Aż się dachówki posypały. I śnieg się posypał. Znaczy tynk. Na parterze.
-Osz cholera, Natrentny miał rację, to JEST kontynuacja nabojów! TYNK SIĘ SYPIE! Śnieży się tynk. Tyncy się śnieg! – Winston aż porzucił wykonywanie swojego osiemnastopunktowego planu, punkt 14. A przed nim był punkt 15. Więc Winston nie mógł oddychać. No to się udusił, biedaczek. Znaczy by się udusił, gdyby nie wkroczenie Alistera. Obeznany w kategorii ratowania życia, przystąpił do oddychania usta-usta. Wyczytał o tym w Kamasutrze dla singli.
Ja nie wiem, co oni napisali w tej książce.
Zip nie przejął się zbytnio takim przeleceniem wydarzeń. Na strychu za dużo pieprzu było, na parterze za dużo tynku, na zewnątrz za dużo dachówek…
Postanowił odwiedzić magiczną łazienkę Lary. W tym celu wyruszył na pierwsze piętro i korytarzem do sypialni, a z sypialni do łazienki. Po drodze miał czas na przemyślenia.
Miał czas, ale do przemyśleń nie doszło. W końcu to Zip, o czym on może myśleć? A właściwie… CZY on może myśleć?
Dotarłszy do toalety, wlazł do wanny i zaczął się bawić w żeglarza. Ciągnął za niewidzialne linki, rozglądał się. I była to dla niego zabójcza zabawa.
Przez pierwsze 5 minut.
Bo potem mu się znudziło. I wtedy do łazienki wpadł Golum.
-Ty… TY… - zaczął stwór.
-Ja.
-Ty.
-No ja.
-TY!
-Co ja?!
-Ameryka Zachodnia nie istnieje!
-Mówiłem Zachodnia? Miałem na myśli Wschodnią! – odparł z rozbrajającym, rozbierającym uśmiechem czarno-choć-brązowo-skóry. – I nie wymachuj tak tą kukurydzą, bo głodny jestem. No chyba, że popcorn się zrobi, to sobie wymachuj jak chcesz.
Nagle golum zaczął się śmiać. Nie wiadomo, dlaczego.
-Co cię tak bawi?
-Wyma… chuj. WYMA CHUJ.
Zip się zdenerwował na stwora. No on taki głupi był. Ten stworek.
-No i co z tego? Ty kretynie, będziesz miał teraz zaciesz, bo użyłem słowa, które zawiera wulgarny wyraz?
-TAK! – i Golum zaczął wymachuj. WYMA-CHUJ. Wymachiwać tą kukurydzą i PUF! Zrobił się popcorn. Z Goluma. Bo kukurydza była za świeża. A że Zipowi jakoś nie spodobał się pomysł konsumpcji popcornu z Goluma, który miał zaciesz ze słowa „wymachuj”, więc uciekł z łazienki. I tam teraz też dla niego zabrakło miejsca. Postanowił zatem odwiedzić garderobę Lary. Nigdy tam nie był. No to tam poszedł. I już tam był. I stwierdził, że ubrania, które tam były, nie będą na niego pasować. Że są za duże. No i Zip wyszedł. I mógł już się pochwalić, że był w garderobie Lary. Ale to nie zmieniało faktu, że nie bardzo Zipkęs miał się gdzie podziać. Postanowił więc póki co wędrować i poświecić ten wędrowniczy czas na rozmyślanie. Które skierowało go do słowa wyma. Zastanawiał się nad istnieniem tego słowa. Wątpliwym. Bo takie słowo nie istniało. Znaczy istniało, rozpoczęło swoje istnienie po rozszczepieniu z chuj, ale nic nie znaczyło. Bez chuja było niczym.
Przepraszam za wulgarność Goluma.
Kiedy Zip wędrował, Lara próbowała zeskrobać się z dachu. Szło jej. Nie, nie szło. No jak mogło iść, skoro Lara była w miejscu, to bez sensu. No więc nie szło jej. I nagle magicznym sposobem, bo żadnym innym by się nie dało… magicznym sposobem na dachu pojawił się Kurt.
-Pomogę ci!
I wtedy z łazienki, która była niedaleko… no pod dachem, więc nie mogła być daleko jak niedaleko, rozległ się stłumiony głos.
-WYMACHUJ! WYMA-CHUJ!
-Co? Że ja mam niby ją… z dachu… co?! – Kurtis był zniesmaczony, a może smaczony. Smaczny? Nie wiem, Lara go próbowała, ja nie i nie mam zamiaru. W każdym razie Kurtis był zbulwersowany i zostawiając Larę, magicznym sposobem przedostał się do łazienki. To co ujrzał, przeszło jego najśmielsze i najnieśmielsze oraz najśmieszniejsze oczekiwania. Szybko wyciągnął telefon z niewiadomo kąd. Nie wiadomo skąd… i wystukał numer, z którego to niedawno jeden z jego pracowników do niego dzwonił.
-Tak, szefie?
-Rozpocznijcie testy nad nowym produktem: gadający popgolumcorn. Do usłyszenia. – i rozłączył niewidzialne kable, tj. rozłączył się. Tak, to było genialne, wiedział, że zarobi na tym kolejne biliony.
Na parterze Winston był ratowany przez Alistera. Metoda usta-usta nie zadziałała, więc Fletcher skorzystał z metody namiętnie propagowanej przez spopcornowanego Goluma. Metoda wymachuj, ponoć skuteczna, jednak nie mam pojęcia, jak działała. I nie chcę wiedzieć. Alister, kiedy tylko rozpoczął tą metodą ratować lokaja, ten od razu się zerwał. Albo ta metoda była skuteczna, albo tak odstraszająca, że ratowani woleli już sami z siebie się uratować. A kiedy Winston się obudził, zaczął panikować, bo wszędzie był tynk, a jemu nie podobała się wizja, w której musiałby znosić Zipa, Alistera i Kurtisa zasłaniających mu telewizor, bo musza ciągnąć naboje. Więc zatem właśnie kamerdyner wziął się za odkurzanie dywanu i podłogi. Postanowił zrobić z tej czynności podpunkt punktu 15, żeby nie musieć być znowu ratowanym przez Alistera metodą wymachuj.
Tymczasem Fletcher poczuł, że ta nowa książka to chu… ekhm. Marnotrawstwo czasu i pieniędzy. No ale on był singlem. Takim, no… napalonym. Napalił się, albo sobie napalił… tak, papierosa sobie napalił.
Alister nie pali.
Nie ważne. Fletcher porzucił, wyrzucił, odrzucił i Larcia wie, co jeszcze tą książkę przeklętą i ZUĄ. ZUĄ, bo Winston zdążył w nią to ZUO wszczepić. No i Alister poczuł, że życie jest bez sensu i Kamasutra dla singli tego nie poprawi.
Nagle drzwi rezydencji otworzyły się z hukiem, takim typowo filmowym, z efektami specjalnymi, pirotechnicznymi, komputerowymi i wszystkimi innymi, jakie istnieją.
Wkroczyła klonówa.
Radośnie wymachując swoim warkoczem… nie. Radośnie wymachuj swoim warkoczem, bo ona też znała tą metodę, reklama Goluma była skuteczna, gdy klonówa zobaczyła Alistera, to stanęła. Jak wryta. Jak chu… jak… no… zamurowało ją. No bo co w końcu, zabiła go, a on żyje, kurde. A Fletcher się jakoś tak strasznie ucieszył z jej przybycia, bo ona była singielką, on był singlem, więc mogli rozpocząć sadomasochistyczny związek. Alister w podskokach podbiegł, podszedł, czy tez po prostu podskoczył do klonówy.
-Hej! Rozpoczniemy sadomasochistyczny związek?
-Z metodą wymachuj?
-TAK!
-Dobra!
No i pobiegli gdzieś tam gdzie było miejsce. No tam gdzieś tam. No do biblioteki. Bo tam jest dużo książek i jak się je wprowadzi w drgania to one pospadają na nich. A to jest takie sadomasochistyczne.
A Zip wędrował. Szeszeszeszeszedł. I szeszedł. Szedł szedł, przechodził, do przodu, do tyłu, bokiem, w górę i w dół. I dotarł do kuchni. I stwierdził, że ta jego wędrówka od samego początku prowadziła do kuchni, bo przypomniał sobie, że przecież był głodny. A bądź co bądź, głód zabija się w kuchni. Ale to ten duży. Bo ten mały to obojętnie gdzie, byleby serkiem Danio. Albo jogurtem. No Danio. Bo Danio zabija Małego Głoda. ZUO zawsze zwycięża. Znaczy… zazwyczaj dobro, ale Lara chyba miała Danio w lodówce, więc Winston wszczepił ZUO w Danio. W każdym razie dla Zipa Danio to było za mało. Miał ochotę na coś porządnego. Wyciągnął tortillopodobne coś, trochę zielonkawe, i miskę z jakimś takim mięsopodobnym wytworem, troszkę białawym i włochatym. No i wziął tą tortillę, nawalił mięsa, zawinął i wsadził do mikrofalówki. I czekał. Czekał. Czekał… aż się zagrzało. Burrito się zagrzało. I Zip je wyciągnął i rozpoczął konsumpcję. I jadł. Jadł. MNIAMI MNIAMI. No i skończył.
Zadowolony poszedł do salonu. A tam tylko Winston. Kończył odkurzać podłogę i dywan. Dywan i podłogę, dywanopodłogę. Eh, ten język polski.
I jak skończył to spojrzał wzrokiem pełnym pogardy, a może nawet przedgardy, na Zipa. Gardził nim od incydentu z nabojami. Dlatego Zip chodził wiecznie głodny. Winston odmówił dokarmiania go. Co było w sumie bezcelowe, bo Zip umiał gotować lepiej od Winstona.
Nagle Zip poczuł sensacje w żołądku. W jelitach. Zaczął wrzeszczeć.
-CHODŹCIE TUU! SZYYYBKO! WSZYSCY! CHODŹCIEEE!
Wtedy też Winston porzucił swój odkurzacz i swój osiemnastopunktowy plan, punkt 15, czyli znowu zaczął się dusić i padł na ziemię. Na parter zbiegł klon z Alisterem, jacyś tacy dziwnie poczochrani i szczęśliwi, wnikać nie będę. Potem przybiegł Kwik i Przerażenie, napieprzeni że hej. Następnie Kurt, szczęśliwy z postępów w jego firmie, potem rozdrapana, przypłaszczona Larcia, a na końcu rozpopcornowany Golum. Wszyscy się zebrali wokół Zipa. A, no i jeszcze przyszedł Chodźce.
-Zapowiada się nieciekawie… - zapowiedział Zip. I nagle wybuch. Strasznie głośny, dziwny. Na całą rezydencję…

***

-Dobrze, że jest tu ten śnieg. - Wstała i otrzepała spodnie. – A więc tym razem do spenetrowania mamy jaskinię.
-Ciekawie się zapowiada.
-A czy kiedyś nie zapowiadało się ciekawie?
-Cóż, raz zjadłem duże burrito, a potem… potem to dopiero zapowiadało się nieciekawie…
-Ty wiesz, że ja to chyba pamiętam? …

THE END

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz