Lara, Kurtis, Zip i może inni…
W niesamowitej powieści…
APOKALIPSA
-Blefuję z moją mufinką, ja nie
kłamię, ja tylko sklejam moim miłosnym klejem… - nucił Zip.
Zipkęs. Kęs. Kęs mufinki, czy o czym tam nasz czarnoskóry, choć
był brązowy, śpiewał. Właśnie. Zip kęs mufinki chciał. A o
tej mufince to śpiewała jakaś Gogo… Gugu… Gigi. Ga… Ga.
Lejdi w dodatku. Tak, GaGa Lejdi, czy tam Lejdi GaGa, co to miała
pokerową twarz.
W każdym razie Zip był głodny. A
głodny Zip to ZUO. A nikogo nie było w domu. Nikt wyjechał na
Hawaje. Za to była Lara. No i Winston. Lara penetrowała grobowce.
Znaczy jeden. Łazienkę. Ale sama. Tak, właśnie, sama penetrowała
łazienkę, nie, to nie jest żadna pół-aluzja do Sekond Aprołcz.
No po prostu musiała tam pójść za potrzebą. Ale zostawmy
potrzeby fizjologiczne Larci w spokoju. Winston odkurzał obraz. A
dokładnie to ten wiszący nad kominkiem. Ten z parką dziwaków.
Znaczy na nim. Na obrazie była parka dziwaków. Kim oni byli? Nie
pamiętam. A, tak, jednak pamiętam! Rodzice
Larci-z-potrzebami-fizjologicznymi. Choć byli też rodzicami tej
Larci bez potrzeb. Nie, wybaczcie. Matką Larci bez potrzeb była
Natla.
Chwila…
Czyli Richard Croft kręcił z Natlą?!
Miłosne perypetie rodziny Croftów to
dość dziwaczna kwestia. No i a propos tego to wszyscy byli zajęci
sobą, kiedy nagle do posiadłości, ni z gruszki, ni z pietruszki,
ani nawet nie z jabłoni czy z czereśni, wpadł Kurtis aka
Natrentny.
-Znowu zapomniałeś swojego Chirugai?
– zapytał neutralnie, z niezadowoleniem i bez zadowolenia Winston.
-Nie, nie! Słuchajcie! Wiecie co?! NO
WIECIE?!
-Wiemy.
-Wiecie? – zapytał zawiedziony.
-Będziemy wiedzieć. – zaczął, by
dokończyć, lokaj. – jak nam powiesz.
-Aha. – Kurt był wyraźnie
zawiedziony. Czyli wiedzieli. Znaczy mieli wiedzieć. Jak on im
powie.
-No to powiedz nam! – krzyknęło się
Zipowi. Ot, tak niechcąco.
-No to występujemy właśnie w drugiej
części Nabojów!
-CO?! – Zip aż spadł z krzesła.
Wypadł z niego. Krzesło go wypluło. Bo Zip krzesłu nie smakował.
Ale czy w takim razie krzesło nie powinno wypluć go od razu? To co,
krzesło go tak żuło i żuło aż czarno-choć-brązowo-skóry
przestał mu smakować? Zip to guma do żucia?!
Winston zareagował na słowa Trenta
wyjątkowo dziwnie. Zaczął wrzeszczeć coś o niestworzonych
herezjach, o tym że nie zamierza wracać do durnowatego incydentu z
ciągnięciem naboi, po czym skierował swój mały, lecz bardzo
silny odkurzać na Kurta. Chciał chyba tym odkurzaczem wciągnąć
Trenta. Na to brunecik z przerażeniem i kwikiem… nie… bez nich,
uciekł. Przerażenie i Kwik zostali. I poszli gdzieś tam na strych
się pieprzyć. Czy też solić, nie wiem. Skoro Zip jest gumą do
żucia, to oni mogą się solić.
A Winston, jak widać nie lubi ciągnąć
tylko nabojów. Bo chciał ciągnąć Kurta. Znaczy wciągnąć.
(W)ciągnąć. Oh, Winston to jest taki hipokryta.
Tymczasem Lara skończywszy załatwiać
fizjologiczne potrzeby, poszła poskakać na łóżku. Skacząc tak
na łóżku, choć łóżka z reguły służą do leżenia, no ale
reguły są po to, żeby je łamać, choć nie wiem, jak można to
robić, reguły to rzecz niematerialna, złamać można nogę, np.
skacząc na łóżku. No to skacząc tak na łózku, Lara nie złamała
nogi, ale dostrzegła przez okno uciekającego Kurtisa. A że
niedawno była z nim oglądać naseksy i bardzo jej się to podobało,
to postanowiła zagadać Trenta. No i wyskoczyła przez okno,
wybijając szybę i tak leciała, leciała. I przeleciała Kurta.
CO?!
Przeleciała nad Kurtem. Tak, właśnie.
Brunecik tymczasem zadzwonił telefon. Do brunecika. Telefon. Znaczy
ktoś telefonem do Kurtisa zadzwonił, bo telefony same z siebie nie
dzwonią. Więc ktoś zadzwonił do Kurtisa i Kurtis odebrał, bo
jakby nie odebrał, to bez sensu by było posiadanie przez niego
telefonu. Zapewne też zniszczyłby jakieś kontinuum
czasoprzestrzenne i ta kobieta z filmu „Kontakt” nie spotkałaby
się z UFO przy gwieździe Vega, tylko wypadłaby tu, w Surrey. I
pomyślałaby, że Kurtis to UFO. Ale Trent w sumie był swego
rodzaju kosmitą, w końcu miał te nad, a może podprzyrodzone
zdolności. I to blaszane, latające kółko, taki prawie statek
kosmiczny. No ale wracając do tego dzwoniącego telefonu, no to Kurt
go odebrał.
-Słucham?
-Panie Trent, musimy wycofać produkcję
jednorazowych Ekchardtów. Klienci skarżą się, że po zakupie
naszego produktu giną im prawe rękawiczki!
-A to jest podział na prawe i lewe?
-No właśnie nie bardzo!
-Nie możemy tego wycofać! To jest
nowość, jak to wycofamy, to ja zbankrutuję!
-Ale panie Trent, pan ma bilion
bilionów dolarów, euro, złotych, koron…
-I 5 willi, w tym 3 z basenem, i mam
działkę na księżycu i własny klub striptizu… ale i tak
zbankrutuję. – odparł pełny powagi. – Nie obchodzą mnie
ginące rękawiczki, skoro ludzi stać na Ekchardty, to na nowe
rękawiczki też. A jak produkcja reszty? I testy przy wprowadzeniu
jednorazowej Lary?
-Powoli wycofujemy jednorazowe
Chirugai, te trzyrazowe lepiej się sprzedają. Jednorazowe Borany
przynoszą duże zyski, jednorazowe Karele powoli przynoszą straty,
ludzie nie przepadają za pseudoupadłymi aniołami… prace nad
jednorazową Larą trwają, zaczęły się testy co do Chirugai
tygodniowych.
-Cudnie. Tak trzymać. Rozłączam się,
Lara mnie przeleciała.
-Co?
-Przeleciała. Nade mną. Z okna
wyleciała… oj no, nie ważne. Pracować, nie zadawać głupich
pytań. Do usłyszenia. – po czym Kurt rozłączył telefon. Znaczy
połączenie rozłączył. Odłączył połączenie od kabla, którego
nie było. No rozłączył się!
A wszyscy myśleli, że Kurt nie ma
gdzie mieszkać… co tam 5 willi.
Alister tymczasem czytał sobie
książkę. No właśnie! Alister. Żył, istniał i w ogóle.
Chwila… przecież zabiła go klonówa. Ale Alister cudownie wstał
z martwych. Jak w Modzie na sukces, której bohaterowie porwali
Fletchera swego czasu… ale to chyba inna bajka.
Alister zatem więc że właśnie
czytał sobie książkę – Kamasutra dla singli. Nie wiem, po co to
czytał. Serio. Nie pytajcie mnie. I nie pytajcie, skąd wytrzasnął
taką książkę.
Ale porzucając Fletchera, a wracając
do tego ludu na parterze. Winston odkurzał kominek. I tu trzeba być
pełnym podziwu, bo odkurzał PŁONĄCY kominek. Zdolny lokaj.
Chociaż nie. Bo jak zaczął, to odkurzacz się podpalił. I Winston
zaczął biegać dookoła stołu, trzymając odkurzacz i wrzeszcząc.
To musiał być chyba jakiś rytuał. Winston to zaplanował. Tak,
właśnie, mroczniasty plan Winstona, który właśnie miał przejść
do skutku.
Z pamiętnika Winstona:
Osiemnastopunktowy plan:
- Urodzić się.
- Przeżyć we względnym spokoju dużo, dużo lat.
- Zakończyć względny, przeżywany spokój.
- Zainicjować ZUO.
- Sprawić, by ZUO było ZUE.
- Wszczepić ZUO do wszystkich przedmiotów w posiadłości Lary.
- W międzyczasie oddychać.
- Dołączyć Zipa do osiemnastopunktowego planu.
- Powiedzieć Zipowi, że jest częścią osiemnastopunktowego planu.
- Wszczepić ZUO w Zipa.
- Powiedzieć Zipowi, że jest ZUY i że zniszczył osiemnastopunktowy plan, choć wcale go nie zniszczył.
- Odkurzyć obraz z dziwakami.
- Odkurzyć kominek podpalając odkurzacz.
- Odtańczyć taniec ZUA wokół stołu.
- W międzyczasie oddychać
- Wszczepić ZUO w Larę.
- Powiedzieć Larze, że jest ZUA i że zniszczyła osiemnastopunktowy plan, bo ona prawdopodobnie to zrobi.
- Wymyślić lepszy, większy plan, bo w tym zabrakło punktów.
Taki kochany, puciułowaty lokajuś.
Zip tymczasem, a może innymczasem,
bądź też tamtymczasem, próbował usiąść na swoim krześle. Bez
skutku, bo to go ciągle wypluwało. Czarno-choć-brązowo-skóry
posmutniał. Serduszko mu pękło, bo jego własne krzesło go nie
chciało. Zipkęs postanowił więc wybrać się na strych. No i
wybrał strych. Się na. Się na strych wybrał. Strych na wybrał
się. Dobra, to wcześniejsze zdanie było poprawne. No więc Zip
poszeszeszedł na górę i tam zastał nieprzyjemny widok. Bo się
Przerażenie i Kwik solili. I pieprzyli. I Zipowi od tego pieprzu
załzawiły oczy i zaczął kichać i kwikać i przerażenie go
dopadło i uciekł na dół. Na strychu nie było dla niego miejsca.
No i Zip się snuł po posiadłości. I zaczął sobie nucić.
-Po po po pokerowa twarz, pokerowa
twarz, mo mo mo mo… nie może przeczytać, nie może przeczytać,
nie, on nie może przeczytać mojej pokerowej twarzy… - i nagle Zip
się potknął. Tak po prostu. Droga była gładka, gładziutka, w
końcu Winston sprzą… nie. Nie mógł, to nie wchodziło w plan.
Ale droga i tak była gładziutka, gładziuteńka. Więc jakim cudem
się Zipkęs potknął, to ja nie wiem.
Nagle coś hukło w dach. I to mocno.
Wszyscy w domu na chwilę przestali robić to co właśnie robili,
choć już nie robili bo przestali, czyli przestali robić to co
przestali robić… kurwa, skomplikowany ten ich świat.
Coś hukło. A nawet ktoś. Była to
Lara, która przeleciała Kurta i całą Ziemię naokoło.
Przeleciała NAD Kurtem. Tak, właśnie, wy zboczeńce jedne. A że
lecąc tak nad wszystkim i w stronę rezydencji nie natknęła się
na okno, to z wielkim hukiem, i zapewne dość boleśnie, choć
pewności nie mam, uderzyła w dach. Aż się dachówki posypały. I
śnieg się posypał. Znaczy tynk. Na parterze.
-Osz cholera, Natrentny miał rację,
to JEST kontynuacja nabojów! TYNK SIĘ SYPIE! Śnieży się tynk.
Tyncy się śnieg! – Winston aż porzucił wykonywanie swojego
osiemnastopunktowego planu, punkt 14. A przed nim był punkt 15. Więc
Winston nie mógł oddychać. No to się udusił, biedaczek. Znaczy
by się udusił, gdyby nie wkroczenie Alistera. Obeznany w kategorii
ratowania życia, przystąpił do oddychania usta-usta. Wyczytał o
tym w Kamasutrze dla singli.
Ja nie wiem, co oni napisali w tej
książce.
Zip nie przejął się zbytnio takim
przeleceniem wydarzeń. Na strychu za dużo pieprzu było, na
parterze za dużo tynku, na zewnątrz za dużo dachówek…
Postanowił odwiedzić magiczną
łazienkę Lary. W tym celu wyruszył na pierwsze piętro i
korytarzem do sypialni, a z sypialni do łazienki. Po drodze miał
czas na przemyślenia.
Miał czas, ale do przemyśleń nie
doszło. W końcu to Zip, o czym on może myśleć? A właściwie…
CZY on może myśleć?
Dotarłszy do toalety, wlazł do wanny
i zaczął się bawić w żeglarza. Ciągnął za niewidzialne linki,
rozglądał się. I była to dla niego zabójcza zabawa.
Przez pierwsze 5 minut.
Bo potem mu się znudziło. I wtedy do
łazienki wpadł Golum.
-Ty… TY… - zaczął stwór.
-Ja.
-Ty.
-No ja.
-TY!
-Co ja?!
-Ameryka Zachodnia nie istnieje!
-Mówiłem Zachodnia? Miałem na myśli
Wschodnią! – odparł z rozbrajającym, rozbierającym uśmiechem
czarno-choć-brązowo-skóry. – I nie wymachuj tak tą kukurydzą,
bo głodny jestem. No chyba, że popcorn się zrobi, to sobie
wymachuj jak chcesz.
Nagle golum zaczął się śmiać. Nie
wiadomo, dlaczego.
-Co cię tak bawi?
-Wyma… chuj. WYMA CHUJ.
Zip się zdenerwował na stwora. No on
taki głupi był. Ten stworek.
-No i co z tego? Ty kretynie, będziesz
miał teraz zaciesz, bo użyłem słowa, które zawiera wulgarny
wyraz?
-TAK! – i Golum zaczął wymachuj.
WYMA-CHUJ. Wymachiwać tą kukurydzą i PUF! Zrobił się popcorn. Z
Goluma. Bo kukurydza była za świeża. A że Zipowi jakoś nie
spodobał się pomysł konsumpcji popcornu z Goluma, który miał
zaciesz ze słowa „wymachuj”, więc uciekł z łazienki. I tam
teraz też dla niego zabrakło miejsca. Postanowił zatem odwiedzić
garderobę Lary. Nigdy tam nie był. No to tam poszedł. I już tam
był. I stwierdził, że ubrania, które tam były, nie będą na
niego pasować. Że są za duże. No i Zip wyszedł. I mógł już
się pochwalić, że był w garderobie Lary. Ale to nie zmieniało
faktu, że nie bardzo Zipkęs miał się gdzie podziać. Postanowił
więc póki co wędrować i poświecić ten wędrowniczy czas na
rozmyślanie. Które skierowało go do słowa wyma. Zastanawiał się
nad istnieniem tego słowa. Wątpliwym. Bo takie słowo nie istniało.
Znaczy istniało, rozpoczęło swoje istnienie po rozszczepieniu z
chuj, ale nic nie znaczyło. Bez chuja było niczym.
…
Przepraszam za wulgarność Goluma.
Kiedy Zip wędrował, Lara próbowała
zeskrobać się z dachu. Szło jej. Nie, nie szło. No jak mogło
iść, skoro Lara była w miejscu, to bez sensu. No więc nie szło
jej. I nagle magicznym sposobem, bo żadnym innym by się nie dało…
magicznym sposobem na dachu pojawił się Kurt.
-Pomogę ci!
I wtedy z łazienki, która była
niedaleko… no pod dachem, więc nie mogła być daleko jak
niedaleko, rozległ się stłumiony głos.
-WYMACHUJ! WYMA-CHUJ!
-Co? Że ja mam niby ją… z dachu…
co?! – Kurtis był zniesmaczony, a może smaczony. Smaczny? Nie
wiem, Lara go próbowała, ja nie i nie mam zamiaru. W każdym razie
Kurtis był zbulwersowany i zostawiając Larę, magicznym sposobem
przedostał się do łazienki. To co ujrzał, przeszło jego
najśmielsze i najnieśmielsze oraz najśmieszniejsze oczekiwania.
Szybko wyciągnął telefon z niewiadomo kąd. Nie wiadomo skąd… i
wystukał numer, z którego to niedawno jeden z jego pracowników do
niego dzwonił.
-Tak, szefie?
-Rozpocznijcie testy nad nowym
produktem: gadający popgolumcorn. Do usłyszenia. – i rozłączył
niewidzialne kable, tj. rozłączył się. Tak, to było genialne,
wiedział, że zarobi na tym kolejne biliony.
Na parterze Winston był ratowany przez
Alistera. Metoda usta-usta nie zadziałała, więc Fletcher
skorzystał z metody namiętnie propagowanej przez spopcornowanego
Goluma. Metoda wymachuj, ponoć skuteczna, jednak nie mam pojęcia,
jak działała. I nie chcę wiedzieć. Alister, kiedy tylko rozpoczął
tą metodą ratować lokaja, ten od razu się zerwał. Albo ta metoda
była skuteczna, albo tak odstraszająca, że ratowani woleli już
sami z siebie się uratować. A kiedy Winston się obudził, zaczął
panikować, bo wszędzie był tynk, a jemu nie podobała się wizja,
w której musiałby znosić Zipa, Alistera i Kurtisa zasłaniających
mu telewizor, bo musza ciągnąć naboje. Więc zatem właśnie
kamerdyner wziął się za odkurzanie dywanu i podłogi. Postanowił
zrobić z tej czynności podpunkt punktu 15, żeby nie musieć być
znowu ratowanym przez Alistera metodą wymachuj.
Tymczasem Fletcher poczuł, że ta nowa
książka to chu… ekhm. Marnotrawstwo czasu i pieniędzy. No ale on
był singlem. Takim, no… napalonym. Napalił się, albo sobie
napalił… tak, papierosa sobie napalił.
…
Alister nie pali.
Nie ważne. Fletcher porzucił,
wyrzucił, odrzucił i Larcia wie, co jeszcze tą książkę
przeklętą i ZUĄ. ZUĄ, bo Winston zdążył w nią to ZUO
wszczepić. No i Alister poczuł, że życie jest bez sensu i
Kamasutra dla singli tego nie poprawi.
Nagle drzwi rezydencji otworzyły się
z hukiem, takim typowo filmowym, z efektami specjalnymi,
pirotechnicznymi, komputerowymi i wszystkimi innymi, jakie istnieją.
Wkroczyła klonówa.
Radośnie wymachując swoim warkoczem…
nie. Radośnie wymachuj swoim warkoczem, bo ona też znała tą
metodę, reklama Goluma była skuteczna, gdy klonówa zobaczyła
Alistera, to stanęła. Jak wryta. Jak chu… jak… no… zamurowało
ją. No bo co w końcu, zabiła go, a on żyje, kurde. A Fletcher się
jakoś tak strasznie ucieszył z jej przybycia, bo ona była
singielką, on był singlem, więc mogli rozpocząć
sadomasochistyczny związek. Alister w podskokach podbiegł,
podszedł, czy tez po prostu podskoczył do klonówy.
-Hej! Rozpoczniemy sadomasochistyczny
związek?
-Z metodą wymachuj?
-TAK!
-Dobra!
No i pobiegli gdzieś tam gdzie było
miejsce. No tam gdzieś tam. No do biblioteki. Bo tam jest dużo
książek i jak się je wprowadzi w drgania to one pospadają na
nich. A to jest takie sadomasochistyczne.
A Zip wędrował. Szeszeszeszeszedł. I
szeszedł. Szedł szedł, przechodził, do przodu, do tyłu, bokiem,
w górę i w dół. I dotarł do kuchni. I stwierdził, że ta jego
wędrówka od samego początku prowadziła do kuchni, bo przypomniał
sobie, że przecież był głodny. A bądź co bądź, głód zabija
się w kuchni. Ale to ten duży. Bo ten mały to obojętnie gdzie,
byleby serkiem Danio. Albo jogurtem. No Danio. Bo Danio zabija Małego
Głoda. ZUO zawsze zwycięża. Znaczy… zazwyczaj dobro, ale Lara
chyba miała Danio w lodówce, więc Winston wszczepił ZUO w Danio.
W każdym razie dla Zipa Danio to było za mało. Miał ochotę na
coś porządnego. Wyciągnął tortillopodobne coś, trochę
zielonkawe, i miskę z jakimś takim mięsopodobnym wytworem, troszkę
białawym i włochatym. No i wziął tą tortillę, nawalił mięsa,
zawinął i wsadził do mikrofalówki. I czekał. Czekał. Czekał…
aż się zagrzało. Burrito się zagrzało. I Zip je wyciągnął i
rozpoczął konsumpcję. I jadł. Jadł. MNIAMI MNIAMI. No i
skończył.
Zadowolony poszedł do salonu. A tam
tylko Winston. Kończył odkurzać podłogę i dywan. Dywan i
podłogę, dywanopodłogę. Eh, ten język polski.
I jak skończył to spojrzał wzrokiem
pełnym pogardy, a może nawet przedgardy, na Zipa. Gardził nim od
incydentu z nabojami. Dlatego Zip chodził wiecznie głodny. Winston
odmówił dokarmiania go. Co było w sumie bezcelowe, bo Zip umiał
gotować lepiej od Winstona.
Nagle Zip poczuł sensacje w żołądku.
W jelitach. Zaczął wrzeszczeć.
-CHODŹCIE TUU! SZYYYBKO! WSZYSCY!
CHODŹCIEEE!
Wtedy też Winston porzucił swój
odkurzacz i swój osiemnastopunktowy plan, punkt 15, czyli znowu
zaczął się dusić i padł na ziemię. Na parter zbiegł klon z
Alisterem, jacyś tacy dziwnie poczochrani i szczęśliwi, wnikać
nie będę. Potem przybiegł Kwik i Przerażenie, napieprzeni że
hej. Następnie Kurt, szczęśliwy z postępów w jego firmie, potem
rozdrapana, przypłaszczona Larcia, a na końcu rozpopcornowany
Golum. Wszyscy się zebrali wokół Zipa. A, no i jeszcze przyszedł
Chodźce.
-Zapowiada się nieciekawie… -
zapowiedział Zip. I nagle wybuch. Strasznie głośny, dziwny. Na
całą rezydencję…
***
-Dobrze, że jest tu ten śnieg. -
Wstała i otrzepała spodnie. – A więc tym razem do spenetrowania
mamy jaskinię.
-Ciekawie się zapowiada.
-A czy kiedyś nie zapowiadało się
ciekawie?
-Cóż, raz zjadłem duże burrito, a
potem… potem to dopiero zapowiadało się nieciekawie…
-Ty wiesz, że ja to chyba pamiętam? …
THE END
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz