Było mroczniaście, ciemniasto,
niezbyt wesolaśnie. Był to mimo wszystko dzień jak każdy inny, co
jest w sumie trochę niemożliwe, bo dni się od siebie różnią,
choćby nazwami. No ale był ten dzień, jeden z wielu. Winston
zmierzał właśnie w kierunku sypialni Croft. Choć brzmi to dość
dwuznacznie, być może nawet dziesięcioznacznie, to jednak dotarcie
tam nie było w celach erotycznych. Jednakowoż lokaj nie miał
dobrych zamiarów. A miał złe. Zue. A nawet ZÓE. W ręce odzianej
w białą rękawiczkę dzierżył strzykawkę. Strzykawka była
pełna. Bo jakby była pusta, to po co by ją niósł do pokoju Lary?
Może, żeby ją napełnić. Ale czym Winston mógłby napełnić
strzykawkę w pokoju Lary w dzień taki jak każdy inny choć nie do
końca?
Gdy znalazł się lokaj już przed
drzwiami, zapukał kulturalnie. I nagle dobiegł go krzyk za jego
plecami. Dobiegł, doszedł, dopadł.
-Winston, kope lat! – był to Zipkęs.
-Paniczu Zip, widzieliśmy się wczoraj
wieczorem. – odparł zdegustowany, wystraszony i przestraszony
kamerdyner.
-Co nie zmienia faktu, że to było
dawno. – I się Zip uśmiechnął rozbierająco. Rozbrajająco.
-Nieważne, jestem zajęty.
-A cóżesz robisz, mój przyjacielu?
-Wykonuję szesnasty punkt mojego
osiemnastopunktowego planu, ale ty nie powinieneś o tym wiedzieć.
-Ale przecież ja byłem w tym planie.
Jestem jego częścią, sam mi powiedziałeś!
-Ale w 16 punkcie cię nie ma, więc
idź do tych swoich mokputerów…
-Komputerów.
-Może być i pokmuterów. No idź,
idź.
I Zip poszedł. Do kopmuterów.
A Winston zaśmiał się złowieszczo
pod nosem i zapukał jeszcze raz. I otworzył mu Alister.
-A co ty tu do jasnej choLary robisz?!
– Winston ze zdziwienia prawie upuścił strzykawkę. Chociaż to
chyba nie było w planie, upuszczanie strzykawki. W każdym razie
widok Alistera w sypialni Lary niejednego by zaskoczył. W sumie
większość by się spodziewała Kurta, ale nie Alistera.
-Ja? Ja… ekhm… my…
-Nie ważne, nie chcę wiedzieć. Czy
jest tam może Lara?
-Morze Lara? Nie ma tu żadnego morza,
jakby było, to by się chyba wylało, nie?
Winston z premedytacją i pretendycją
przejechał dłonią po swojej twarzy.
-Czy jest tam Lara?
-Lara? No właśnie nie bardzo. W sumie
to w ogóle.
-Tylko ty tu jesteś?
-To też nie jest do końca zgodne z
prawdą, jedynie częściowo, bo jestem tu, ale nie tylko ja. Tak
właśnie. – Alister się zmieszał. Ale nie wstrząsnął. Nie był
napojem Bonda.
-To gdzie jest Lara? – Winston już
się zdenerwował. Zdenerwownęło mu się. Zdenerwowacenie się go.
Polska składnia jest beznadziejna.
-Na dachu.
-A co ona robi na dachu?
-Dziecko.
-Co?!
-Znaczy… może i nie, to zależy, ja
tam nic nie wiem, może i wzięli gumki jakieś, albo ona tabletki,
ale jeśli nie, co jest prawdopodobne, to prawdopodobnie dziecko.
Robi. Tak, tak myślę.
-To przestań myśleć, bo to ci
szkodzi. – po czym Winston ponownie z premedytacją, jednak już
nie przejechał twarzą po dłoni… dłonią po twarzy, lecz
odwrócił się na pięcie, może na palcach, czy też nawet na
kolanie i sobie poszedł. Na strych. By stamtąd dostać się na
dach. I jak już dotarł na strych, to otworzył okno. Znaczy miał
zamiar, jednakowoż zaczął przeraźliwie, bezustannie, nagle
kichać. Na strychu było od groma kotów. A Winston jest na nie
uczulony. Albo wmówił wszystkim, że jest, i żeby nie było, że
nie jest, to udaje, że kicha. No w każdym razie zaczął kichać i
koty się wkurzyły, i wszystkie rzuciły się na lokaja. A ten
upuścił nieszczęsną strzykawkę, która potoczyła się jakoś
tak prosto do drzwi, które były dziwnym trafem otwarte, no i
strzykawa spadła po schodach na dół. Winston wraz z kotami zbiegł
po schodach. Dziwne, że będąc atakowanym przez chmarę
drapieżników chodzących własnymi ścieżkami, zdołał dostrzec
uciekającą strzykawkę. No ale dostrzegł i za nią pobiegł. Ona
się potoczyła, toczyła, w tok, tok. I trafiła w toku. Na rozmowy
w toku. A tam była pani Ewa, i tematem rozmów w toku tego dnia były
narkotyki. I jak wpadła strzykawka, to wszyscy pomyśleli, że to
narkotyk w niej jest i poprosili strzykawkę, by usiadła na krześle
i opowiedziała coś o sobie.
-Jesteś ucieleśnieniem pragnień
narkomanów. – zaczęła pani Ewa. – Zawierasz w sobie ich
błogosławieństwo, jak i przekleństwo. Jak się z tym czujesz?
-Ale ja nie mam w sobie narkotyku. Ja
mam w sobie ZÓO. – odparła urażona strzykawka.
-Tak, tak, narkotyki to jest zło…
-Nie „zło”, kobieto, tylko „ZÓO”.
Pani Ewa zdziwiła się wielce.
-Mam cię! – nagle do programu wpadł
Winston. Szybko chwycił strzykawkę. Ta próbowała się wydostać z
jego objęć, ale na próżno.
-Proszę państwa, oto
narkoman-weteran. Jak się pan nazywa?
Winston rozejrzał się. Dopadło go
zaskoczenie, kiedy się zorientował, że jest w programie
telewizyjnym, trzymając w rękach strzykawkę i mając zawieszone na
sobie koty.
-Jasięnazywambardzoładnie.Niestetymuszępaństwaopuścić,mamcośważnegodozałatwienia.-
odparł lokaj słowotokiem, jak na prawdziwego uczestnika rozmów w
toku przystało i zwiał do rezydencji. Strzepnął z siebie koty,
kichnął raz i powrócił na strych. Otworzył to cholerne okno i
wylazł przez nie na dach. Rozejrzał się. Ciszę, która panowała
przez moment, przerwały krzyki.
-Mocniej, mocniej… tak, taak!
Winston ruszył do źródła tych
krzyków, a jak tam dotarł to zobaczył osobliwy w swej osobliwości
widok. Lara siedziała naprzeciwko Kurta, który ugniatał w rękach
coś w kolorze kremowym.
-Co wy robicie?
Podskoczyli na mroczny dźwięk głosu
kamerdynera.
-Dziecko.
-Kiedy to jest ciasto. – stwierdził
Winston.
-No tak… robimy dziecko z ciasta.
Znaczy Kurtis ugniata, a ja dopinguję. – Lara uśmiechnęła się
słodko. Winston tylko wzruszył ramionami, po czym podbiegł do
Croft, chwycił jej rękę i wbił jej igłę strzykawki do żyły.
Następnie wpuścił płyn do tejże żyły. Wyjął strzykawkę i w
tym momencie stało się coś, co stać się nie powinno.
Były fajerwerki, świsty, zgrzyty.
Winston wlał do strzykawki nie ten
płyn. Zamiast ZÓA… wlał związek X.
I tak oto narodziła się Larówka!
Miała wielgachne, brązowe oczy, i
strój atomówkowy w kolorze brązowym. W tle słychać było
melodyjkę z czołówki oraz głos znajomego narratora, mówiącego o
tym, iż Larówka walczy ze złem i występkiem.
-Nosz kurde, nosz kurde! Ona teraz jest
dobra! A miała być ZÓA! – i Winston zaczął tup-tupać swoimi
lakierkami.
-Umiesz stepować? – Zdziwił się
Kurtis. Kończył ugniatać ciasto, dziecko nie wyglądało za
dobrze. W sumie to to dziecko nie wyglądało jak dziecko, ale jak
ciasteczkowy ludek. Może Lara o takim marzyła…
-No dobrze zatem, skończyłem. Teraz
trzeba go włożyć do pieka… - jednak nagle Kurt zamilkł. Zmilkł.
Zamilknął, zmilknął, milknąć mu przystało, się stało
przymilknąć mu. Bowiem Larówka wystrzeliła ze swoich piłek
tenisowych robiących za oczy lasery. I te lasery w tempie
błyskawicznym, grzmotniczym, burzowym w ogóle przypiekły
ciasteczkowe dziecko. Ciastek się zarumienił, przypiekł i był
śliczny. I Lara i Kurtis spojrzeli na niego z zachwytem, natomiast
Winston trochę zdruzgotany, jednak z zachwytem oraz również
premedytacją chwycił za dziecko i zjadł kawałek jego ręki.
-Co ty robisz?!
-Zepsuliście mój 18-punktowy plan!
Lara miała być ZÓA, a jest w cholerę dobra i walczy ze złem i
występkiem i to jest w ogóle niesprawiedliwe i ja się zabiję i
nie będziecie już mieli loka…
-Ale to ty wlałeś nie ten płyn co
trzeba. – zauważył nieśmiało natrentny.
Winston pobladł trochę, głupio mi
się zrobiło. Głupota się mu na twarzy zrobiła. Głupiość
wyszła na wierzch.
-No… no tak… ale to i tak wasza…
Rozległ się trzask prask, Larówka
chciała zmrozić Winstona, ale on zrobił szybki bardzo jak na
staruszka unik. Nawet jak na wysportowanego mężczyznę ten unik był
szybki. I równie szybko uciekł, prawdopodobnie w poszuknięciu
antidotum X.
Nagle Winston zdał sobie sprawę, że
choć nie wykonał 16 punktu swojego 18-punktowego planu tak jak
trzeba, zaczął się już wykonywać punkt 17. Bowiem miał
powiedzieć Larci, że jest ZUA i że zniszczyła 18-punktowy plan,
bo prawdopodobnie to zrobi. I prawdopodobnie to zrobiła. Nawet
prawdotaksamo. No zrobiła. Zniszczyła. Zbezcześciła. Zabiła.
Zajebała. I Winston zatrzymał się gdzieś tak w połowie czy
jednej czwartej, bądź trzydziestej pierwszej trzydziestych drugich
schodów łączących strych z korytarzem pierwszego piętra. Bowiem
zbulwersował się właśnie. Bo Larcia, czy też w tej chwili już
Larówka, zepsuła mu plan. Ale tak perfidnie i fidnieper i to nie
było fajne i lokaj postanowił uzupełnić 17 punkt, bo bądź co
bądź, taki postępek Lary sprawił, że stała się ZUA, bo zepsuła
dzieło, które kamerdyner tak skrzętnie dopracowywał, trzymał się
tego planu usilnie, a ona go zepsuła i nie mógł tak tego zostawić.
Zatem właśnie miał wrócić na strych, kiedy usłyszał jakieś
świsty i rzężenia. Spojrzał na górę, gdzie rysował się, choć
nie wiem jak można samemu się rysować, cień Larówki.
Trzeba było wiać.
Choć nie wiem, czy człowiek potrafi
wiać, od tego jest wiatr, człowieki nie wieją, oni biegają,
uciekają, spieprzają, spierdalają. Ale na pewno nie wieją.
No to Winston zrobił to coś tam, żeby
uniknąć bliskiego kontaktu z Larcią i trafił do kuchni. I chciał
uciec przez drzwi prowadzące do ogródka, kiedy nagle tuż nad jego
ramieniem przeleciała wiązka laserowa. Podwiązka. Zawiązka.
Wiązek. Związek.
Tak, Lara tworzyła związek z Kurtem,
ale o tym wszyscy wiedzą. Tylko nie ci dwoje.
I nagle Larę to trafiło. To było
takie nagłe, przenikliwe, bolesne, perfidnaśne. Kiedy tak Larę
zamurowało i stanęła jak… jak… i stanęła, to Winston
wykorzystał okazję i otworzył drzwi.
Nie.
Chciał wykorzystać okazję i chciał
otworzyć drzwi. Ale się nie udało. Bo drzwi zdążyły już być i
zostać zalaserowane. I tak oto lokaj utknął w kuchni z groźną i
prawdopodobnie ZUĄ Larcią, którą zatkło, bo uświadomnęło jej
się, że jest w związku, chodź do związków i rozwiązków się
raczej nie nadaje.
Kamerdyner postanowił zatem ukryć się
w wielkiej lodówce z mięsem. Zazwyczaj to panna Lara go tam
zamykała, ale teraz postanowił zrobić to sam. Samodzielnie.
Dzielnie samo się zamknęło z jego pomocą lodowico. Lodówka.
Lodowice. Lo…
Było tam dość ciemno i bardzo zimno,
ale Winston wolał zmarznąć w lodówce niż od Larci.
Wolał powolniejszą śmierć.
Nie. Nie chciał żadnej śmierci, choć
i tak powinien już dawno nie żyć, nikt nie wie, dlaczego on wciąż
egzystuje i czemu nie wyginął.
I tak kamerdyner sobie stał czy
siedział czy kucał w tej lodówce, kiedy nagle dostrzegł błysk.
Nie wiadomo, jak to możliwe, skoro w lodówce było ciemno, ale i
tak Winston to dostrzegł i chwycił to coś co błysnęło i wtedy
ogarnęła go nieokiełznana radość.
Znalazł antidotum X.
W przypływie nieokiełznanej radości
z całej siły kopnął drzwi lodowico i wyskoczył z lodowico i
stojąc przed lodowico rzekł:
-Jesteś ZUA i zepsułaś mój
18-punktowy plan!
Po czym chlusnął na podłogę.
Bo Larci nie było, a on nie zdążył
tego dostrzec i tak oto zmarnował antidotum w bardzo perfidny i
prosty i mało oryginalny sposób.
-Nieeee! – zrozpaczony lokaj rzucił
się na podłogę i zaczął wymachiwać nóżkami i rączkami.
Tymczasem Larcia, bo w końcu to chyba
główna bohaterka tych opowiadań, choć pewność wobec tego faktu
zatarła się przy pierwszym opowiadaniu tej serii, poleciała na
górę, na strych, na dach. A tam dostrzegła zmarnowaną postać
elementu swojego związku.
Postać ta ubolewała nad
bezjednorącznym ciasteczkowym dzieckiem. Kurtis tak się napracował,
żeby jakiś głupi lokaj z głupotą wymalowaną, wypisaną, wręcz
wyrytą na twarzy zniszczył owoc ciężkiej pracy. Larówce zrobiło
się żal jej związkowca więc podleciała do niego, bo mogła, i
przytuliła. I potem…
Winston leżał zrezygnowany,
zdruzgotany i zażenowany na podłodze. Nagle do kuchni wpadł
Zipkęs.
-Winston! Jak miło cię widzieć!
-Widzieliśmy się dzisiaj, kilka
godzin temu… - odparł lokaj niewyraźnie.
-No… no tak. Wiesz, Kurt jest
pedofilem.
-Co, spieprzył ciasteczkowe dziecko?
-Nie, jakąś atomówkę. Ale wiesz, to
ciekawe, bo ona potem zamieniła się w naszą Larę…
Winston najpierw załkał cicho, ale
potem coś go olśniło. Trafiło. Uderzyło. Była to wielka stopa
Zipa, który przeszedł obojętnie i neutralnie obok kamerdynera. I
ta stopa uderzyła Winstona w bok. Ale ignorując ten fakt, Winston
podźwignął się z podłogi, bowiem znowu poczuł w sobie
nieokiełznaną i nieopanowaną radość. Spojrzał z uśmiechem na
Zipa.
-Zip, dzię… a co ty tam masz?
-Ja?
-Nie, ten obok ciebie.
Czarno-choć-brązowoskóry spojrzał w
bok. Ale tam było powietrze. Pustka. Nicość. Próżnia. No…
próżnia może nie.
-Ale obok mnie nic nie ma.
Winston zrobił fejspalma i wskazał
Zipowi na fiolkę z jakimś takim… ZUYM płynem.
-To? To jest, będzie, i nie był mój
dodatek do niesamowitego koktajlu, jaki zamierzam sobie zrobić.
-Ale… kiedy… ale… bo to…
I wtedy Winston w zwolnionym tempie, z
okrzykiem „NIE!” na ustach, czy też w ustach, rzucił się na
Zipa i wyrwał mu fiolkę ze ZUEM. Następnie uciekł. W normalnym
tempie. A nawet przyspieszonym. A czarno-choć-brązowoskóry nawet
nie zareagował. Co więcej, nie wzruszyło go to. Chyba się tego
spodziewał, bowiem wyciągnął z kieszeni jakąś inną fiolkę.
Tymczasem lokaj pognał na strych. I
tak gnał, gnał i nagle huk stuk łupu cupu czary mary hokus pokus,
pojawiła się przed nim klonówa, wcześniej robiąc wielką dziurę
w suficie. I po raz trzeci posypał się tynk.
-No nie! NO NIE! Co znowu?! – lokaj
był już pewien, że uda mu się wreszcie dokończyć swój plan,
tym bardziej, że chciał sobie trochę pooddychać, bo choćby mu
ktoś chciał sprzedać Chiny, Japonię i w ogóle cały świat z
multiwersum, to nie zgodziłby się na ponowne zetknięcie z metodą
„wymachuj” wykonywaną przez Alistera. Jednak stanął mu…
stanęła mu… przed nosem kopia Larci, która to kopia spojrzała
na niego groźnie. Nagle z sypialni Croft wypadł Alister.
-No przyszłaś wreszcie! Już mam
wszystko gotowe!
Winston spojrzał się za siebie na
Fletchera, potem przed siebie na klona, znowu za siebie na Fletchera
i tak kilka razy.
-Co tu jest do kierwy Larci grane?!
-Idziemy na sadomasochistyczny piknik.
Winston już chciał zapytać, na czym
to polega, ale nie miał czasu i zatem właśnie bowiem pognał,
pogalopował, pobiegł czy też po prostu poszedł na strych, a potem
na dach. A tam zobaczył Larcię i Kurcia tulących się do siebie. I
chyba nagich. Ale sploty kończyn nie pozwalały tego określić.
Winston podbiegł do Larci i wylał na nią płyn-ZUO.
-Jesteś ZUA! I zniszczyłaś mój
18-punktowy plan!
-Już to mówiłeś. – odparła
obojętnie, neutralnie i zniecierpliwienie.
-Tak? Ja… ale… no ale zniszczyłaś!
Ale teraz, kiedy już jesteś ZUA, mogę przejść do ostatniego
punktu! A wy, huncwoty, nic mi nie zrobicie! – i wtedy kamerdyner
zaśmiał się złowieszczo, zakrztusił śliną, kaszlnął raz,
drugi, zaśmiał się dalej, po czym zjechał z dachu i wylądował
na dwóch nogach przed rezydencją.
No normalnie agent -0000000miliard, a
nie kamerdyner!
***
Winston miał już gotowy nowy plan i
tak oto zakończył wykonywanie starego. Był z siebie bardzo dumny,
strasznie bardzo dumny, duma go rozpierała, że aż nagle zadzwonił
dzwonek do drzwi. Oczywiście nie sam z siebie, ktoś nim zadzwonił.
Prawdopodobnie. Prawdotaksamo.
Lokaj był jednak zbyt zajęty swoją
dumą, i choć to on powinien otwierać drzwi to jednak poczekał, aż
ktoś inny to zrobi. I tak oto zrobił to Kurt z wplecioną ze sobą
Larą. Dziwnie to wyglądało, jak tak razem drzwi w kierunku szli.
Szli w kierunku drzwi.
I otworzyli je.
Za nimi, tymi drzwiami, stał mężczyzna
ubrany w elegancki garnitur posiadający teczkę z wysypującymi się
dokumentami. Mężczyzna posiadał. Nie garnitur.
-Dzień dobry panu… państwu… -
zmierzył wzrokiem, unosząc jedną brew do góry, dziwną osobistość
stworzoną ze związku Lary z Kurtem. – czy zastałem Winstona
Smitha?
-Tak, zaraz go zawołamy. – po czym
Kurtolara zawołali Winstona. -WINSTON!
Kamerdyner niezbyt zadowolony z
przerywania mu dumy, która była pierwszym punktem nowego planu,
wstał z fotela i wyszedł z biblioteki, gdzie to właśnie
przebywał. I wyszedł i szeszeszedł w dół i zszezszedł i
dotarłszy do drzwi zatrzymał się.
-Czy mogliby państwo odejść? Jest to
ściśle tajna sprawa, dotyczy tylko mnie i państwa lokaja.
Lara i Kurt spojrzeli po sobie, na
siebie, po czym na mężczyznę i na Winstona, uśmiechnęli się
dziesięcioznacznie i odeszli w milczeniu.
-Pan usługuje tym ludziom?
-Proszę pana, tu jest istny zakład
psychiatryczny. Ja im nie usługuję. Ja się nimi zajmuję. –
odparł kamerdyner. – Ale zapewne pan przyszedł w innej sprawie.
-Owszem, proszę pana, w bardzo innej.
Jestem z urzędu, nazywam się Zenon Alfons Rodżer Antonio Zachary
Uprzykrzęci-Życie. W skrócie Z.A.R.A.Z Uprzykrzęci-Życie.
-To brzmi źle.
-Proszę nie obrażać gustu mojej
świętej pamięci mamci! Mamciu, on nie miał nic złego na myśli!
– mówiąc to, urzędnik spojrzał w górę ze łzami w oczach. –
Ale do rzeczy. Proszę pana, pan się z nami cacka.
-Co?
-Cacka.
-Wiem, co to znaczy!
-Pan źle wykonał 18-punktowy plan.
Był on wykonany niedokładnie, na „odwal”, po prostu źle!
-Jak to? Wykonałem przecież wszystkie
punkty, co do jednego!
Nagle z kuchni wyszedł Zip. W sumie
wyleciał. Jakimś cudem stał się Zipkówką.
-Chcecie trochę mojego koktajlu?
Da Ęd
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz