Część 2 i 1/2 - Osiemnastopunktowy plan

Było mroczniaście, ciemniasto, niezbyt wesolaśnie. Był to mimo wszystko dzień jak każdy inny, co jest w sumie trochę niemożliwe, bo dni się od siebie różnią, choćby nazwami. No ale był ten dzień, jeden z wielu. Winston zmierzał właśnie w kierunku sypialni Croft. Choć brzmi to dość dwuznacznie, być może nawet dziesięcioznacznie, to jednak dotarcie tam nie było w celach erotycznych. Jednakowoż lokaj nie miał dobrych zamiarów. A miał złe. Zue. A nawet ZÓE. W ręce odzianej w białą rękawiczkę dzierżył strzykawkę. Strzykawka była pełna. Bo jakby była pusta, to po co by ją niósł do pokoju Lary? Może, żeby ją napełnić. Ale czym Winston mógłby napełnić strzykawkę w pokoju Lary w dzień taki jak każdy inny choć nie do końca?
Gdy znalazł się lokaj już przed drzwiami, zapukał kulturalnie. I nagle dobiegł go krzyk za jego plecami. Dobiegł, doszedł, dopadł.
-Winston, kope lat! – był to Zipkęs.
-Paniczu Zip, widzieliśmy się wczoraj wieczorem. – odparł zdegustowany, wystraszony i przestraszony kamerdyner.
-Co nie zmienia faktu, że to było dawno. – I się Zip uśmiechnął rozbierająco. Rozbrajająco.
-Nieważne, jestem zajęty.
-A cóżesz robisz, mój przyjacielu?
-Wykonuję szesnasty punkt mojego osiemnastopunktowego planu, ale ty nie powinieneś o tym wiedzieć.
-Ale przecież ja byłem w tym planie. Jestem jego częścią, sam mi powiedziałeś!
-Ale w 16 punkcie cię nie ma, więc idź do tych swoich mokputerów…
-Komputerów.
-Może być i pokmuterów. No idź, idź.
I Zip poszedł. Do kopmuterów.
A Winston zaśmiał się złowieszczo pod nosem i zapukał jeszcze raz. I otworzył mu Alister.
-A co ty tu do jasnej choLary robisz?! – Winston ze zdziwienia prawie upuścił strzykawkę. Chociaż to chyba nie było w planie, upuszczanie strzykawki. W każdym razie widok Alistera w sypialni Lary niejednego by zaskoczył. W sumie większość by się spodziewała Kurta, ale nie Alistera.
-Ja? Ja… ekhm… my…
-Nie ważne, nie chcę wiedzieć. Czy jest tam może Lara?
-Morze Lara? Nie ma tu żadnego morza, jakby było, to by się chyba wylało, nie?
Winston z premedytacją i pretendycją przejechał dłonią po swojej twarzy.
-Czy jest tam Lara?
-Lara? No właśnie nie bardzo. W sumie to w ogóle.
-Tylko ty tu jesteś?
-To też nie jest do końca zgodne z prawdą, jedynie częściowo, bo jestem tu, ale nie tylko ja. Tak właśnie. – Alister się zmieszał. Ale nie wstrząsnął. Nie był napojem Bonda.
-To gdzie jest Lara? – Winston już się zdenerwował. Zdenerwownęło mu się. Zdenerwowacenie się go. Polska składnia jest beznadziejna.
-Na dachu.
-A co ona robi na dachu?
-Dziecko.
-Co?!
-Znaczy… może i nie, to zależy, ja tam nic nie wiem, może i wzięli gumki jakieś, albo ona tabletki, ale jeśli nie, co jest prawdopodobne, to prawdopodobnie dziecko. Robi. Tak, tak myślę.
-To przestań myśleć, bo to ci szkodzi. – po czym Winston ponownie z premedytacją, jednak już nie przejechał twarzą po dłoni… dłonią po twarzy, lecz odwrócił się na pięcie, może na palcach, czy też nawet na kolanie i sobie poszedł. Na strych. By stamtąd dostać się na dach. I jak już dotarł na strych, to otworzył okno. Znaczy miał zamiar, jednakowoż zaczął przeraźliwie, bezustannie, nagle kichać. Na strychu było od groma kotów. A Winston jest na nie uczulony. Albo wmówił wszystkim, że jest, i żeby nie było, że nie jest, to udaje, że kicha. No w każdym razie zaczął kichać i koty się wkurzyły, i wszystkie rzuciły się na lokaja. A ten upuścił nieszczęsną strzykawkę, która potoczyła się jakoś tak prosto do drzwi, które były dziwnym trafem otwarte, no i strzykawa spadła po schodach na dół. Winston wraz z kotami zbiegł po schodach. Dziwne, że będąc atakowanym przez chmarę drapieżników chodzących własnymi ścieżkami, zdołał dostrzec uciekającą strzykawkę. No ale dostrzegł i za nią pobiegł. Ona się potoczyła, toczyła, w tok, tok. I trafiła w toku. Na rozmowy w toku. A tam była pani Ewa, i tematem rozmów w toku tego dnia były narkotyki. I jak wpadła strzykawka, to wszyscy pomyśleli, że to narkotyk w niej jest i poprosili strzykawkę, by usiadła na krześle i opowiedziała coś o sobie.
-Jesteś ucieleśnieniem pragnień narkomanów. – zaczęła pani Ewa. – Zawierasz w sobie ich błogosławieństwo, jak i przekleństwo. Jak się z tym czujesz?
-Ale ja nie mam w sobie narkotyku. Ja mam w sobie ZÓO. – odparła urażona strzykawka.
-Tak, tak, narkotyki to jest zło…
-Nie „zło”, kobieto, tylko „ZÓO”.
Pani Ewa zdziwiła się wielce.
-Mam cię! – nagle do programu wpadł Winston. Szybko chwycił strzykawkę. Ta próbowała się wydostać z jego objęć, ale na próżno.
-Proszę państwa, oto narkoman-weteran. Jak się pan nazywa?
Winston rozejrzał się. Dopadło go zaskoczenie, kiedy się zorientował, że jest w programie telewizyjnym, trzymając w rękach strzykawkę i mając zawieszone na sobie koty.
-Jasięnazywambardzoładnie.Niestetymuszępaństwaopuścić,mamcośważnegodozałatwienia.- odparł lokaj słowotokiem, jak na prawdziwego uczestnika rozmów w toku przystało i zwiał do rezydencji. Strzepnął z siebie koty, kichnął raz i powrócił na strych. Otworzył to cholerne okno i wylazł przez nie na dach. Rozejrzał się. Ciszę, która panowała przez moment, przerwały krzyki.
-Mocniej, mocniej… tak, taak!
Winston ruszył do źródła tych krzyków, a jak tam dotarł to zobaczył osobliwy w swej osobliwości widok. Lara siedziała naprzeciwko Kurta, który ugniatał w rękach coś w kolorze kremowym.
-Co wy robicie?
Podskoczyli na mroczny dźwięk głosu kamerdynera.
-Dziecko.
-Kiedy to jest ciasto. – stwierdził Winston.
-No tak… robimy dziecko z ciasta. Znaczy Kurtis ugniata, a ja dopinguję. – Lara uśmiechnęła się słodko. Winston tylko wzruszył ramionami, po czym podbiegł do Croft, chwycił jej rękę i wbił jej igłę strzykawki do żyły. Następnie wpuścił płyn do tejże żyły. Wyjął strzykawkę i w tym momencie stało się coś, co stać się nie powinno.
Były fajerwerki, świsty, zgrzyty.
Winston wlał do strzykawki nie ten płyn. Zamiast ZÓA… wlał związek X.
I tak oto narodziła się Larówka!
Miała wielgachne, brązowe oczy, i strój atomówkowy w kolorze brązowym. W tle słychać było melodyjkę z czołówki oraz głos znajomego narratora, mówiącego o tym, iż Larówka walczy ze złem i występkiem.
-Nosz kurde, nosz kurde! Ona teraz jest dobra! A miała być ZÓA! – i Winston zaczął tup-tupać swoimi lakierkami.
-Umiesz stepować? – Zdziwił się Kurtis. Kończył ugniatać ciasto, dziecko nie wyglądało za dobrze. W sumie to to dziecko nie wyglądało jak dziecko, ale jak ciasteczkowy ludek. Może Lara o takim marzyła…
-No dobrze zatem, skończyłem. Teraz trzeba go włożyć do pieka… - jednak nagle Kurt zamilkł. Zmilkł. Zamilknął, zmilknął, milknąć mu przystało, się stało przymilknąć mu. Bowiem Larówka wystrzeliła ze swoich piłek tenisowych robiących za oczy lasery. I te lasery w tempie błyskawicznym, grzmotniczym, burzowym w ogóle przypiekły ciasteczkowe dziecko. Ciastek się zarumienił, przypiekł i był śliczny. I Lara i Kurtis spojrzeli na niego z zachwytem, natomiast Winston trochę zdruzgotany, jednak z zachwytem oraz również premedytacją chwycił za dziecko i zjadł kawałek jego ręki.
-Co ty robisz?!
-Zepsuliście mój 18-punktowy plan! Lara miała być ZÓA, a jest w cholerę dobra i walczy ze złem i występkiem i to jest w ogóle niesprawiedliwe i ja się zabiję i nie będziecie już mieli loka…
-Ale to ty wlałeś nie ten płyn co trzeba. – zauważył nieśmiało natrentny.
Winston pobladł trochę, głupio mi się zrobiło. Głupota się mu na twarzy zrobiła. Głupiość wyszła na wierzch.
-No… no tak… ale to i tak wasza…
Rozległ się trzask prask, Larówka chciała zmrozić Winstona, ale on zrobił szybki bardzo jak na staruszka unik. Nawet jak na wysportowanego mężczyznę ten unik był szybki. I równie szybko uciekł, prawdopodobnie w poszuknięciu antidotum X.
Nagle Winston zdał sobie sprawę, że choć nie wykonał 16 punktu swojego 18-punktowego planu tak jak trzeba, zaczął się już wykonywać punkt 17. Bowiem miał powiedzieć Larci, że jest ZUA i że zniszczyła 18-punktowy plan, bo prawdopodobnie to zrobi. I prawdopodobnie to zrobiła. Nawet prawdotaksamo. No zrobiła. Zniszczyła. Zbezcześciła. Zabiła. Zajebała. I Winston zatrzymał się gdzieś tak w połowie czy jednej czwartej, bądź trzydziestej pierwszej trzydziestych drugich schodów łączących strych z korytarzem pierwszego piętra. Bowiem zbulwersował się właśnie. Bo Larcia, czy też w tej chwili już Larówka, zepsuła mu plan. Ale tak perfidnie i fidnieper i to nie było fajne i lokaj postanowił uzupełnić 17 punkt, bo bądź co bądź, taki postępek Lary sprawił, że stała się ZUA, bo zepsuła dzieło, które kamerdyner tak skrzętnie dopracowywał, trzymał się tego planu usilnie, a ona go zepsuła i nie mógł tak tego zostawić. Zatem właśnie miał wrócić na strych, kiedy usłyszał jakieś świsty i rzężenia. Spojrzał na górę, gdzie rysował się, choć nie wiem jak można samemu się rysować, cień Larówki.
Trzeba było wiać.
Choć nie wiem, czy człowiek potrafi wiać, od tego jest wiatr, człowieki nie wieją, oni biegają, uciekają, spieprzają, spierdalają. Ale na pewno nie wieją.
No to Winston zrobił to coś tam, żeby uniknąć bliskiego kontaktu z Larcią i trafił do kuchni. I chciał uciec przez drzwi prowadzące do ogródka, kiedy nagle tuż nad jego ramieniem przeleciała wiązka laserowa. Podwiązka. Zawiązka. Wiązek. Związek.
Tak, Lara tworzyła związek z Kurtem, ale o tym wszyscy wiedzą. Tylko nie ci dwoje.
I nagle Larę to trafiło. To było takie nagłe, przenikliwe, bolesne, perfidnaśne. Kiedy tak Larę zamurowało i stanęła jak… jak… i stanęła, to Winston wykorzystał okazję i otworzył drzwi.
Nie.
Chciał wykorzystać okazję i chciał otworzyć drzwi. Ale się nie udało. Bo drzwi zdążyły już być i zostać zalaserowane. I tak oto lokaj utknął w kuchni z groźną i prawdopodobnie ZUĄ Larcią, którą zatkło, bo uświadomnęło jej się, że jest w związku, chodź do związków i rozwiązków się raczej nie nadaje.
Kamerdyner postanowił zatem ukryć się w wielkiej lodówce z mięsem. Zazwyczaj to panna Lara go tam zamykała, ale teraz postanowił zrobić to sam. Samodzielnie. Dzielnie samo się zamknęło z jego pomocą lodowico. Lodówka. Lodowice. Lo…
Było tam dość ciemno i bardzo zimno, ale Winston wolał zmarznąć w lodówce niż od Larci.
Wolał powolniejszą śmierć.
Nie. Nie chciał żadnej śmierci, choć i tak powinien już dawno nie żyć, nikt nie wie, dlaczego on wciąż egzystuje i czemu nie wyginął.
I tak kamerdyner sobie stał czy siedział czy kucał w tej lodówce, kiedy nagle dostrzegł błysk. Nie wiadomo, jak to możliwe, skoro w lodówce było ciemno, ale i tak Winston to dostrzegł i chwycił to coś co błysnęło i wtedy ogarnęła go nieokiełznana radość.
Znalazł antidotum X.
W przypływie nieokiełznanej radości z całej siły kopnął drzwi lodowico i wyskoczył z lodowico i stojąc przed lodowico rzekł:
-Jesteś ZUA i zepsułaś mój 18-punktowy plan!
Po czym chlusnął na podłogę.
Bo Larci nie było, a on nie zdążył tego dostrzec i tak oto zmarnował antidotum w bardzo perfidny i prosty i mało oryginalny sposób.
-Nieeee! – zrozpaczony lokaj rzucił się na podłogę i zaczął wymachiwać nóżkami i rączkami.
Tymczasem Larcia, bo w końcu to chyba główna bohaterka tych opowiadań, choć pewność wobec tego faktu zatarła się przy pierwszym opowiadaniu tej serii, poleciała na górę, na strych, na dach. A tam dostrzegła zmarnowaną postać elementu swojego związku.
Postać ta ubolewała nad bezjednorącznym ciasteczkowym dzieckiem. Kurtis tak się napracował, żeby jakiś głupi lokaj z głupotą wymalowaną, wypisaną, wręcz wyrytą na twarzy zniszczył owoc ciężkiej pracy. Larówce zrobiło się żal jej związkowca więc podleciała do niego, bo mogła, i przytuliła. I potem…

Winston leżał zrezygnowany, zdruzgotany i zażenowany na podłodze. Nagle do kuchni wpadł Zipkęs.
-Winston! Jak miło cię widzieć!
-Widzieliśmy się dzisiaj, kilka godzin temu… - odparł lokaj niewyraźnie.
-No… no tak. Wiesz, Kurt jest pedofilem.
-Co, spieprzył ciasteczkowe dziecko?
-Nie, jakąś atomówkę. Ale wiesz, to ciekawe, bo ona potem zamieniła się w naszą Larę…
Winston najpierw załkał cicho, ale potem coś go olśniło. Trafiło. Uderzyło. Była to wielka stopa Zipa, który przeszedł obojętnie i neutralnie obok kamerdynera. I ta stopa uderzyła Winstona w bok. Ale ignorując ten fakt, Winston podźwignął się z podłogi, bowiem znowu poczuł w sobie nieokiełznaną i nieopanowaną radość. Spojrzał z uśmiechem na Zipa.
-Zip, dzię… a co ty tam masz?
-Ja?
-Nie, ten obok ciebie.
Czarno-choć-brązowoskóry spojrzał w bok. Ale tam było powietrze. Pustka. Nicość. Próżnia. No… próżnia może nie.
-Ale obok mnie nic nie ma.
Winston zrobił fejspalma i wskazał Zipowi na fiolkę z jakimś takim… ZUYM płynem.
-To? To jest, będzie, i nie był mój dodatek do niesamowitego koktajlu, jaki zamierzam sobie zrobić.
-Ale… kiedy… ale… bo to…
I wtedy Winston w zwolnionym tempie, z okrzykiem „NIE!” na ustach, czy też w ustach, rzucił się na Zipa i wyrwał mu fiolkę ze ZUEM. Następnie uciekł. W normalnym tempie. A nawet przyspieszonym. A czarno-choć-brązowoskóry nawet nie zareagował. Co więcej, nie wzruszyło go to. Chyba się tego spodziewał, bowiem wyciągnął z kieszeni jakąś inną fiolkę.
Tymczasem lokaj pognał na strych. I tak gnał, gnał i nagle huk stuk łupu cupu czary mary hokus pokus, pojawiła się przed nim klonówa, wcześniej robiąc wielką dziurę w suficie. I po raz trzeci posypał się tynk.
-No nie! NO NIE! Co znowu?! – lokaj był już pewien, że uda mu się wreszcie dokończyć swój plan, tym bardziej, że chciał sobie trochę pooddychać, bo choćby mu ktoś chciał sprzedać Chiny, Japonię i w ogóle cały świat z multiwersum, to nie zgodziłby się na ponowne zetknięcie z metodą „wymachuj” wykonywaną przez Alistera. Jednak stanął mu… stanęła mu… przed nosem kopia Larci, która to kopia spojrzała na niego groźnie. Nagle z sypialni Croft wypadł Alister.
-No przyszłaś wreszcie! Już mam wszystko gotowe!
Winston spojrzał się za siebie na Fletchera, potem przed siebie na klona, znowu za siebie na Fletchera i tak kilka razy.
-Co tu jest do kierwy Larci grane?!
-Idziemy na sadomasochistyczny piknik.
Winston już chciał zapytać, na czym to polega, ale nie miał czasu i zatem właśnie bowiem pognał, pogalopował, pobiegł czy też po prostu poszedł na strych, a potem na dach. A tam zobaczył Larcię i Kurcia tulących się do siebie. I chyba nagich. Ale sploty kończyn nie pozwalały tego określić. Winston podbiegł do Larci i wylał na nią płyn-ZUO.
-Jesteś ZUA! I zniszczyłaś mój 18-punktowy plan!
-Już to mówiłeś. – odparła obojętnie, neutralnie i zniecierpliwienie.
-Tak? Ja… ale… no ale zniszczyłaś! Ale teraz, kiedy już jesteś ZUA, mogę przejść do ostatniego punktu! A wy, huncwoty, nic mi nie zrobicie! – i wtedy kamerdyner zaśmiał się złowieszczo, zakrztusił śliną, kaszlnął raz, drugi, zaśmiał się dalej, po czym zjechał z dachu i wylądował na dwóch nogach przed rezydencją.
No normalnie agent -0000000miliard, a nie kamerdyner!

***

Winston miał już gotowy nowy plan i tak oto zakończył wykonywanie starego. Był z siebie bardzo dumny, strasznie bardzo dumny, duma go rozpierała, że aż nagle zadzwonił dzwonek do drzwi. Oczywiście nie sam z siebie, ktoś nim zadzwonił. Prawdopodobnie. Prawdotaksamo.
Lokaj był jednak zbyt zajęty swoją dumą, i choć to on powinien otwierać drzwi to jednak poczekał, aż ktoś inny to zrobi. I tak oto zrobił to Kurt z wplecioną ze sobą Larą. Dziwnie to wyglądało, jak tak razem drzwi w kierunku szli.
Szli w kierunku drzwi.
I otworzyli je.
Za nimi, tymi drzwiami, stał mężczyzna ubrany w elegancki garnitur posiadający teczkę z wysypującymi się dokumentami. Mężczyzna posiadał. Nie garnitur.
-Dzień dobry panu… państwu… - zmierzył wzrokiem, unosząc jedną brew do góry, dziwną osobistość stworzoną ze związku Lary z Kurtem. – czy zastałem Winstona Smitha?
-Tak, zaraz go zawołamy. – po czym Kurtolara zawołali Winstona. -WINSTON!
Kamerdyner niezbyt zadowolony z przerywania mu dumy, która była pierwszym punktem nowego planu, wstał z fotela i wyszedł z biblioteki, gdzie to właśnie przebywał. I wyszedł i szeszeszedł w dół i zszezszedł i dotarłszy do drzwi zatrzymał się.
-Czy mogliby państwo odejść? Jest to ściśle tajna sprawa, dotyczy tylko mnie i państwa lokaja.
Lara i Kurt spojrzeli po sobie, na siebie, po czym na mężczyznę i na Winstona, uśmiechnęli się dziesięcioznacznie i odeszli w milczeniu.
-Pan usługuje tym ludziom?
-Proszę pana, tu jest istny zakład psychiatryczny. Ja im nie usługuję. Ja się nimi zajmuję. – odparł kamerdyner. – Ale zapewne pan przyszedł w innej sprawie.
-Owszem, proszę pana, w bardzo innej. Jestem z urzędu, nazywam się Zenon Alfons Rodżer Antonio Zachary Uprzykrzęci-Życie. W skrócie Z.A.R.A.Z Uprzykrzęci-Życie.
-To brzmi źle.
-Proszę nie obrażać gustu mojej świętej pamięci mamci! Mamciu, on nie miał nic złego na myśli! – mówiąc to, urzędnik spojrzał w górę ze łzami w oczach. – Ale do rzeczy. Proszę pana, pan się z nami cacka.
-Co?
-Cacka.
-Wiem, co to znaczy!
-Pan źle wykonał 18-punktowy plan. Był on wykonany niedokładnie, na „odwal”, po prostu źle!
-Jak to? Wykonałem przecież wszystkie punkty, co do jednego!
Nagle z kuchni wyszedł Zip. W sumie wyleciał. Jakimś cudem stał się Zipkówką.
-Chcecie trochę mojego koktajlu?

Da Ęd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz