Dzień dobry.
Jestem pracownikiem. Nie zdradzę wam
swojego imienia, ni nazwiska, ogólnie swojej nazwy, to ściśle
tajne. Mam psa, dwa koty, rybki, żonę i syna. Pracuję codziennie,
bez weekendów. Moje życie nie ma sensu, dlatego postanowiłem
zrobić coś niesamowitego. Mówię wam.
Postanowiłem, że zostanę narratorem.
Choć nie do końca legalnie. Tak, wyobraźcie sobie, że można być
nielegalnie narratorem, to niesamowite, prawda? I ja zostałem takim
narratorem, bo bardzo chciałem zostać takim narratorem, więc nim
zostałem. Narratorem. Nielegalnym. Nie do końca, ni też do
początku legalnym.
Co więcej, jestem narratorem bajki,
która zaczęła się od momentu, kiedy powiedziałem "Dzień
dobry". Bajki, w której przeklinają, chodzą na naseksy,
tworzą kilkunastopunktowe plany, jedzą nieświeże burrito, zostają
atomówkami. No czyli to nie jest jednak bajka. No i właściwie to
was okłamałem, przepraszam. Bo ta bajka trwa dłużej. Bo to co ja
teraz powiedziałem, co się działo, to się już działo wcześniej,
zanim powiedziałem, że się działo. Nadążacie?
To może ja zacznę jeszcze raz:
Dzień dobry.
Chociaż nie, to było dobrze. Zacznę
od tego, że to nie jest bajka. I że to trwa już długo. I choć
trwa to dłużej niż ja wcześniej powiedziałem, że trwa, to
jednak zostanę narratorem tej baj... tej rzeczy. Pozwólcie zatem,
że się teraz określę - jestem Nie do początku legalnym
Narratorem Tej Rzeczy. Czyż to nie brzmi niesamowicie? Mogę też
być Nielegalnym Narratorem Bajki, która nią nie jest. Boże, muszę
znaleźć mój inhalator, dostałem zadyszki z zachwytu.
W tym momencie narrator przerwał
narrację, by skorzystać z dobrodziejstw inhalatora. Po skorzystaniu
z dobrodziejstw inhalatora Nie do początku legalny Narrator Tej
Rzeczy wrócił do nielegalnej narracji bajki, która nią nie jest.
Mam nadzieję, że jesteście równie
podekscytowani jak ja. Bo ja jestem bardzo. Ja lubię bardzo. Lubię
mocno i lubię szybko. Ale żona to nie. Żona woli wolno i
spokojnie. A ja lubię szybko, mocno i bardzo, także dużo, ale ona
nie chce mnie słuchać.
Jednak wracając do poszukiwania sensu
życia i znalezienia pasji, no to jak już wiecie, jestem narratorem.
Tylko jest taki mały problem. Bo ja w sumie nie mam wprawy w
narracji, nigdy wcześniej tego nie robiłem. I ja nie wiem, jak
rozpocząć. A chciałbym rozpocząć bardzo, bo jak wspomniałem,
lubię bardzo. I ja...
-WESPAZJAN! Wracaj do roboty! Maszyna
do produkcji tygodniowych chirugai sama się nie włączy!
-Tak jest, szefie...
NABOJE 2 i 3/4
-Umba chaka, umba chaka, umba chaka.-
wyśpiewywał Zip, tańcząc dookoła małego ogniska. Zataczając
nie się, lecz pętle, wokół niego. Tego ogniska. Nagle ni Stąd,
ni Zowąd, ni też z Warszawy tudzież Londynu, ewentualnie
Rejkiawiku, przyszła Lara. Do pracowni weszła, w której to Zip
odwalał swój ni to recital, ni to jakieś mjusikale haj skul, i
właściwie nie wiadomo, na co to robił, po co to robił, i czy to
miało jakoś wspomóc zakończenie wojen na świecie, nakarmienie
dzieci w Afryce, tudzież zniżkę cen cukru w tym małym kraiku w
Europie wschodniej bodajże.
-Zip, co ty odwalasz w ogóle? Hańba
ci, Zip! – odrzekła zbulwersowana Lara, zlarowana Bulwersa.
-Larcia, nie odwalaj mi tu Króla
Juliana, bo tylko Król Julian może odwalać Króla Juliana. Umba
chaka, umba chaka, waka waka eee!
-Ale Zip…
-Lara, zaprzestań, do jasnej umba
chaki!
-Zip…
-LARA, DOŚĆ.
-Jednakże, Zip…
-Nie będę cię słuchał, umba chaka.
-…pragnę zauważyć…
-UMBA CHAKA UMBA CHAKA NIE SŁYSZĘ
CIĘ!
-…że tańczysz dookoła laptopa. Na
którym leci filmik przedstawiający ognisko.
Zip zatrzymał się, spojrzał na Larę
wzrokiem wypełnionym po brzegi dramatem i rozpaczą, jakby właśnie
go uświadomiono, że dzieci nie przynosi bocian, Mikołaj nie
istnieje, a po studiach jest się bezrobotnym. Można było dostrzec
krwawienie jego serca, łzy napływające między powieki a ciałko
szkliste oka. Ten smutek, ten smutek, który malował się na jego
twarzy, na jego niewinnej buzi, ciężko tak naprawdę opisać
słowami. Słowa, które to właśnie opisały, tak naprawdę nie są
w stanie tego zrobić. Usłyszcie ich wrzask, tą agonię, że one,
tak potężne, mogące zadać ból, sprawić radość, wywołać
niepokój – one nie potrafią oddać tego smutku, jaki zagościł w
jego sercu, opanował jego umysł, wszystkie członki, dosłownie
wszystko. Jednak gdy tylko ta melancholia zdążyła się
rozpanoszyć, czarnoskóry używając swojej wysokorozwiniętej
mimiki zmienił wyraz twarzy ze smutnej na obojętną.
-No wiem. I co z tego?
-Dlaczego… - Larci aż nie mogło
przejść to przez gardło, tak ją to załamywało. – Dlaczego za
każdym razem, jak cię widzę, a i być może jak cię nie widzę,
dlaczego 32 godziny na dobę, 666 dni w roku, DLACZEGO ROBISZ Z
SIEBIE IDIOTĘ?!
-Bo lubię.
-A… no. To wszystko wyjaśnia. – po
czym wyszła z pracowni, pozostawiając Zipa z jego idiocieństwem.
Idiotyństwem. Idiocizmem. Idio… trzeba się przerzucić na
angielski. Tam z pewnością nie ma takich problemów.
Larcia wdrapała się po schodach, co
nie było dla niej problemem, bo gdyby było, a nie jest, ale gdyby,
to nie mogłaby się panoszyć po grobowcach. A panoszyła się,
panoszyła. Tak się panoszyła, że jakby była spermą, to byśmy
mieli wyż demograficzny wśród grobowców. Także taka wspinaczka
po schodach to dla niej pan Pikuś. Ba, nasza Croft jest na takim
levelu, że wdrapuje się co trzeci schodek. Zaiste, jest osobą
niezwykłą, gdyby była spermą, rozwiązałaby problemy z
niepłodnością. Zarówno u mężczyzn jak i kobiet. Zaczęłaby też
rozwiązywać problemy dotyczące nie koniecznie, ani też nie
początkowosznie prokreacji. Walczyłaby z głodem na świecie, z
wojnami, z tym wszystkim, z czym Zip nie walczy swoimi recitalami
tanecznymi. I w sumie nie musiałaby być Superspermą, którą
założyliśmy, że mogłaby być. Gdyby była. No i nieważne, kim
jest, ona jest świetna, znaczy Lara, choć Supersperma też, ale
głównie Lara. I ona mogłaby zrobić to wszystko bez bycia kimś
innym niż jest. Ale teraz chodziło tylko o wejście po schodach.
Więc jak już po nich weszła, to –
i tu was zaskoczę, więc się przygotujcie, mogę wam pożyczyć
inhalator, jak chcecie – skręciła. Tak, tak, moi mili. Skręciła
i potem jeszcze raz, do drzwi. I je otworzyła. I przeszła
korytarzem będącym, egzystującym, istniejącym za tymi drzwiami i
doszła do kolejnych, które, NO NIE, też otworzyła! I znalazła
się w swojej sypialni. A czemu? Głównie dlatego, że miała zamiar
tam pójść, a że znała swój dom jak własne włosy na nogach,
których zazwyczaj nie miała, bo je goliła, ale znała je na tyle,
że wiedziała, jakiego rodzaju golenia żądają, to udało jej się
do tej sypialni trafić. Poniekąd, jakbyście mieszkali w tym samym
miejscu przez kilkadziesiąt lat, też byście raczej wiedzieli, jak
trafić do własnej sypialni. Nawet, jeśli wasz dom miałby 21874557
podzielić na 17 plus pierwiastek z liczby pi pokoi. Także kiedy już
była w swoim pokoju, w swoim sanktuarium, w swoim najświętszym
grobowcu…
-Hej, Lara. – głos ten, który
właśnie odbił się echem po ścianach, był tak namiętny, że to
echo też było namiętne, i aż uderzyło to Larę, i aż naszła ją
nagła ochota na zobaczenie naseksów. Właściciel tegoż głębokiego
i dźwięcznego szeregu wibracji oddziałujących na bodźce słuchowe
leżał na łóżku pani domu. W samej bieliźnie.
-Kurtis, a co ty tu robisz? Nie
powinieneś być w swojej fabryce? Ostatnio masz przecież problemy z
pracownikami…
-Aj tam, aj tam, trochę nielegalnej
narracji jeszcze nikomu nie zaszkodziło, nie? Nie?
-No dobrze, ale to nadal nie rozwiązuje
zagadnienia dotyczącego twojej obecności na tej płaszczyźnie,
jaką jest mój materac.
-Um… co? Jak chcesz pogadać z
Alistrem, to jest w swojej książkoczytalnicy
-W bibliotece, jak mniemam.
-No właśnie… boże, ale ty się
czepiasz.
-Kurtis… czy ty odpowiesz mi na moje
pytanie, czy ty mi nie odpowiesz na moje pytanie?
-Ale że co?
-Czy ja mam to dać jako temat pracy
maturalnej, żeby się dowiedzieć? Człowieku! Co ty do kurwy nędzy
robisz na moim łóżku, w samej bieliźnie, napastując mnie
namiętnym głosem i swoją głupotą?!
-No na twoim łóżku? No jak to?
Naseksy!
-A, no chyba że.
Po rozwiązaniu problemu za
porozumieniem stron Laruszka zrzuciła z siebie ciuszki,
pozostawiając tylko niezwykle seksowną bieliznę w kolorze ecru.
Lub, jak kto woli, zjełczałego masła.
Wzięła rozbieg i wskoczyła na łóżko.
Zapomniała jednak o tej jednej, nieszczególnej funkcji, jaką to
łóżko posiadało. Mianowicie jego sprężystość. Sprężystość,
jakiej nie posiada żadne inne łóżko na świecie. W tej galaktyce.
Ba! Polecielibyście na krańce wszechświata, co jest niemożliwe, i
tak byście nie zaleźli drugiego takiego łóżka! Te metalowe,
giętkie sprężyny, wzmacniają doznania naseksowe tak bardzo, że
aż brak mi epitetów. Także biorąc pod uwagę rozbieg, jaki wzięła
Lara, kąt wyskoku, jego siłę napędową, moc uzyskaną z
połączenia tejże siły ze sprężystością łóżka, uzyskaliśmy
rozpęd pionowy o sile zacnie rozpierdalającej sufit wraz z
dachówkami będącymi nad nim. Innymi słowy, nasza Larcia
przyjebała głową w sufit na wylot.
-Nie uszło mej uwadze, że twoja chęć
naseksów cię przewyższyła. Albo raczej, wywyższyła.
Wystrzeliła, ha! Ha, to dobre, wystrzeliła. Ale jestem zabawny,
boże. Zacznę dołączać te teksty na pudełka od moich chirugai.
-Zamiast zasiewać ziarno głupoty
wszędzie gdzie się da, mógłbyś mnie stąd ściągnąć!
-Oj, kochana, rozsiewać to będę jak
już zejdziesz i będziemy mogli przejść do tego, do czego mieliśmy
przejść. Właśnie.
-Nie przejdziemy, jeśli mnie stąd
nie… hej, a co tam się dzieje?
Za kominem działo się coś wybitnie
niepokojącego. Widać było czarny surdut, wykonujący dziwne ruchy
w przód i w tył. Surdut owy nie unosił się jednak w powietrzu.
Wraz ze spodniami leżał na Winstonie, który wykonywał owe dziwne
ruchy. Towarzyszyły temu wrzaski bardzo jednoznaczne „Mocniej!
MOCNIEJ! Wiem, że możesz mocniej!” Lara zbulwersowała się
mocno, aż wykrzyknęła.
-Dlaczego z mojego komina leci czarny
dym?! JA NIE WIEM, JAK ZNAJDĘ ZIPA TO GO CHYBA ZAPIERDOLĘ.
Nagle poczuła mocne pociągnięcie za
nogi. Jakby uwiesiło jej się stado naseksów na nogach. Spadła na
łóżko, robiąc przy tym małą tynkożycę. I dostrzegła, jak te
wszystkie naseksy uciekają do drzwi.
-Skąd tu tyle naseksów?
-To przeznaczenie, Laro!
-Przymknij się, Natrentny.
Będąc w samej bieliźnie, bowiem w
obliczu tak tajemniczego zjawiska nie dziwi brak czasu na ubranie
się, wybiegła z pokoju, w pogoni za naseksami, a właściwie za
Zipem, któremu miała przypierdolić za zrobienie prawdziwego
ogniska.
-No nie mów, że tylko na tyle cię
stać! – wrzasnął kudłaty naseks. Ubrany w niebieską, sportową
bluzę, z gwizdkiem na szyi, której nie miał.
-Kiedy ja już nie mogę! – odparł
kamerdyner, wykorzystując ostatki sił i robiąc ostatnią pompkę.
Następnie padł. Padł, ale żył.
-Nie lubię, jak ktoś w siebie nie
wierzy. Jak ktoś się poddaje. JAK KTOŚ SOBIE ODPUSZCZA BO JĘCZY,
ŻE JUŻ NIE MOŻE.
-A właściwie dlaczego muszę robić
te pompki?
-Za cackanie się z urzędem!
-Ale oni nic nie mówili o…
-Żartowałem. Lubię patrzeć jak wy,
śmieszne istoty bez futra, męczycie się bo wam każą. –
następnie zagwizdał niemiłosiernie w swój naseksowny gwizdek. –
ZA PYSKOWANIE KOLEJNE PI DO POTĘGI DELTY FUNKCJI KWADRATOWEJ
12X2+17x+PIERWIASTEK Z 37 POMPEK!
Tym czasem Larcia była już na dole, w
swoim holu głównym. No bo w czyim innym? Chyba, że wyjdziemy z
założenia, że dom jest wspólny, w końcu mieszka tu tyle zacnych
osobistości, że aż trzeba im przyznać częściowy wkład w
posiadanie tego mienia, jakim jest właśnie ten dom. Tak czy
inaczej, okazało się, że to nie Zip rozpalił prawdziwe ognisko.
Ba, Zip nie mógł nic zrobić będąc w takim stanie, w jakim się
znajdował. Przywiązany do krzesła, usta zalepione miał srebrną,
amerykańską taśmą klejącą. Zajebiście mocną. Gdy zobaczył
Larę, zaczął rzucać się na prawo i lewo, do przodu, do tyłu,
wrzeszcząc coś przez tą taśmę.
-Zip, już nie rób mi na złość i
przestań tańczyć jak wchodzę! Zresztą, teraz jestem zajęta.
Zajęta była, patrzeniem. Patrzyła,
jak banda naseksów tańczy wokół ogniska. Niby to samo, co robił
czarnoskóry, ale w ich wykonaniu wyglądało to nieziemsko. No cudo
natury. Nieskazitelny spektakl, zachwycający swoją precyzją
wykonania i efektami pirotechnicznymi. Lara tak się zachwyciła, że
nawet nie zauważyła, kiedy cała masa naseksów, które cały czas
krążyły po podłodze, całkowicie ją zakrywając, związały ją,
to jest Larcię, nie podłogę, podłogi nie można związać, chyba,
że jest się Superspermą albo Larą, czym Lara poniekąd była,
chyba nawet całkowicie i różniczkowo, więc w sumie mogłaby ją
związać, czyli podłogę, gdyby jej nie związały, czyli Larci,
naseksy. Związały ją i zaczęły podawać sobie nad główkami w
kierunku ogniska. Croft stała się damą w opresji. Był to
przełomowy moment w jej życiu, bowiem jeszcze nigdy nie zdarzyło
się, by ona potrzebowała pomocy. Zawsze sama wychodziła z opresji,
zawsze sama walczyła z mumiami, kościotrupami, najemnikami, nalotem
helikopterów, starożytnymi bogami, boginiami, byłymi
przyjaciółkami, ich nadprzyrodzonymi pupilami, ich kochankami,
najemnikami tych kochanków, z lampartami, lwami, tygrysami,
dinozaurami, wilkami, zmutowanymi mięsnymi tworami… a teraz nagle
takie małe, słodkie, urocze, kochane, przez wszystkich wielbione
naseksy zmierzały ku niecnemu czynowi spalenia naszej bohaterki na
stosie. I gdzie tu logika?
Lara zmartwiła się wielce, bowiem
pierwszy raz znalazła się w takiej roli. Nie wiedziała, co robić,
jak się zachować. Czy ma być brutalna i stanowcza, czy może użyć
siły dyplomacji? A może być ustępliwą i łagodną? A może dziką
i nieposkromioną? Czy ma być śmiertelna i dać się zabić? Czy
może nieśmiertelna i dać się zabić, by przeżyć, tak jak Natla
kilka razy z rzędu w trylogii Crystalsów? Musiała przeanalizować
wszystkie filmy z damami w opresji, które widziała. I wtedy ją
olśniło. Było to jak promyk słońca w pochmurny dzień. Jak
światło na końcu tunelu. Jak tryśnięcie z…
Tak, wiedziała, co robić. KRZYKNĘŁA.
Zaskoczyła ją szybkość, z jaką owa
metoda zadziałała. Niczym rycerz w zbroi, choć nie był rycerzem i
nie miał zbroi, nie miał nawet ubrań, Kurtis przedarł się przez
chordy naseksów i wydarł Larę z ich szpon. Z ich kudłatych łapek,
gwoli ścisłości.
Rozwiązał sznury, odrzucił na bok i
przytulił Larę tak mocno, jak tylko mógł. Co było stanowczo za
mocno dla Croftówny.
-Ku… Kurt… puść… dech… dechu
nie mogę…
-A… tak, wybacz.
-Aww, zmartwiłeś się o mnie! To
takie słodkie!
-Nie, właściwie to chciałem
uprzedzić naseksy, i dusząc cię zabić cię pierwszy… ale
zostańmy przy twojej wersji.
I przytulili się jeszcze raz, i było
to wzruszające, i naseksy się wzruszyły, by potem zaatakować
dwójkę bohaterów. Trent pociągnął Larcię za rękę i wybiegli
czym prędzej z rezydencji na podwórko.
-Musimy je jakoś powstrzymać… Skąd
ich tu tyle?
-Nie mam pojęcia!
-Oj, ja myślę, że masz, i to duże!
To oczywiste, że…
-Nie, Lara, serio! Miałem je w
kieszeni! Ale te mendy chyba mi je ukradły!
-No to świetnie. Cudownie po prostu.
Moją rezydencję opanowała chorda naseksów, w dodatku dysponują
twoim pojęciem. Świetnie, Trent, świetnie. Ale wiem chyba, gdzie
szukać rozwiązania.
-No w mojej fabryce. Tam jest…
-Tam musiała nastąpić jakaś
mutacja, w trakcie produkowania jednego z tych… nawet nie wiem co
tam produkujesz… i natworzyła się armia naseksów, która
postanowiła zinwazjować mój dom.
-Nie ma takiego słowa jak…
-NIE DYSKUTUJ ZE MNĄ!
-Prze… przepraszam… i… w sumie…
nie do końca o to mi chodziło z moją fabryką, ale…
-NIE DYSKUTUJ, POWIEDZIAŁAM!
-… ale zmierzasz w dobrym kierunku.
-NO WŁAŚNIE! ZATEM CHODŹMY.
-I nie krzycz już…
-Jesteśmy w samej bieliźnie, miałam
głowę utkwioną w suficie, mój kamerdyner robi dziwne rzeczy na
dachu, mój spec techniczny robi tańce wokół wirtualnego ogniska,
a naseksy wokół prawdziwego na moim dywanie, który aktualnie
nadaje się prawdopodobnie do wyrzucenia, co oznacza, że muszę się
wykosztować na nowy, co kompletnie dezorganizuje moje plany, a
mianowicie kupno nowego łóżka, bardziej sprężystego, chodź
wiem, że to niemożliwe, bo moje jest najbardziej sprężyste na
świecie, ale specjalnie dla mnie zrobią takie bardziej, a wiesz
dlaczego, ano dlatego bo chciałam z tobą na naseksy, ale te inne,
więc teraz będę sobie krzyczeć ILE MI SIĘ ŻYWNIE PODOBA, BO
TYLKO TO MI POZOSTAŁO!!!
-Kiedy prowadziłaś monolog,
zdążyliśmy już dotrzeć do mojej fabryki i nawet znaleźć się w
środku.
-Może dlatego, bo zbudowałeś ją
zaraz za płotem mojego domu?
-Wiesz, już nie bądź uszczypliwa.
-Szczypaniem zajmiemy się potem,
Trent. To gdzie teraz?
-O tam!
I ruszyli o tam. I szli i szli i… o
cholera. Znaleźli mnie. Nie, nie! ZOSTAWCIE MNIE, JA MAM PSA, DWA
KOTY I RYBKI! O ŻONIE I SYNU JUŻ NIE WSPOMNĘ! BŁAGAM, Z TYMI
NASEKSAMI MNIE TROCHĘ PONIOSŁO, WIEM, ALE MIEJSCIE LITOŚĆ, MOJA
ŻONA NIE LUBI SZYBKO I BARDZO, TAK JAK JA, TO MUSIAŁEM SIĘ JAKOŚ
WYŻYĆ!
-Tak jak mówiłam, powinieneś być w
swojej fabryce, Trent.
-Mówiłem mu, żeby wracał do roboty!
Wracaj do roboty!
No to poszedłem. I zostawiłem ich
samych.
-No, mam nadzieję, że te wszystkie
naseksy poznikają.
-Chyba nie wszystkie, Laro… bo wiesz…
Spojrzał wzrokiem pełnym
dwuznaczności i prowokacji. Jakby co, to nic nie mówcie o tym, że
dalej narracjuję!
-Zważając na ten mało istotny fakt,
że oboje jesteśmy w samej bieliźnie…
-Nieważne, kto wygrał!
-Ale spójrz, mój jest dłuższy!
-Wcale nie, Zip, bo mój!
-Alister, Zip, dosyć! Oba są takie
same!
-Ej, a mój?! – odparło
zbulwersowane Dosyć.
-WSZYSKIE SĄ TAKIE SAME. TO NABOJE,
MUSZĄ BYĆ TAKIE SAME. – Żyłka na skroni Winstona pulsowała
jakby właśnie spieszyła się samochodem do pracy a stała w korku.
– Załatacie ten dywan wszyscy trzej. Po jedną trzecią na łeb.
Jak trójpolówka.
-Ja miałem 2 na szynach z historii. –
odrzekł Zip, licząc, że ominie go łatanie dywanu.
-Nie ominie cię łatanie dywanu.
Wsiadaj lepiej do wagonu i jedź na tych swoich szynach po jakiś
materiał.
-To był… najcudowniejszy naseks…
jaki kiedykolwiek przeżyłam…
-Tak cudowny jak twoje sprężyste
łóżko?
-Oj, Kurtis…
Nagle na ich splecione ciała padł
cień. Cień złowrogi, cień niedobry.
-Zaprzestań narracji, Wespazjanie! WON
DO ROBOTY!
-Boże… czy to…
Po hali rozległ się złowrogi…
-WESPAZJAN!
Ale jak mamy zamknąć ten rozdział,
jak ja nawet nie mogę narracji prowadzić?!
-Po prostu idź. My się tym zajmiemy.
LARO, CZYŻBY TO…
-NIE, KURT, TO NIE MOŻE BYĆ…
-Ciąg dalszy nastąpi.
-Wiesz, to nie zabrzmiało
przekonująco. W ogóle to rozplećmy się, bo to takie
nieprofesjonalne.
-No a jak to inaczej zakończyć?
-Wiesz, trzeba go jednak nie było
odsyłać. Ludzie teraz nie wiedzą, czy już się rozpletliśmy, czy
nie.
-ROZPLETLIŚMY SIĘ! No, teraz wiedzą.
-Ale nie wiedzą, kto jest kim!
Narrator jest od tego. Narrator zawsze mówi „rzekła…” albo
„wrzasnął…” albo…
-„Mówiąc to, przypierdolił…”
-TRENT!
-No, to teraz wiedzą, kto jest kto.
-Ale jest ta trzecia osoba, która stoi
nad nami, rzucając cień, lecz jej tożsamość jest jeszcze
tajemnicą.
-Jak to, przecież to…
-Ciii! Nie zdradzaj! To ma być w
następnej części. Zakończ wreszcie tę, bo jak nie to koniec z
naseksem przez najbliższe 9 miesięcy!
-9? Lara, czy ty…
-Trent, przestań.
-Dobra. WESPAZJAN!
Tak?
-Kończ to, bo nam nie wychodzi.
Ale w następnej części mogę być
narratorem?
-TAK.
A dostanę za to pensję?
-Pensję?! Czy ty sobie żartujesz?!
CZY TY… tak, dostaniesz.
Cudownie! Dziękuję bardzo!
Ciąg dalszy nastąpi.
-Lara, on powiedział dokładnie tak
samo, jak ja!
-Ale ty tak bez przekonania, on ma do
tego smykałkę.
-Ale…
-Cii.
-A…
-CII!
CIĄG DALSZY NASTĄPI.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz